I wtedy było mi tak ogromnie wstyd. Zapłakana, rozmazana. Wiedziałeś że płaczę z twojego powodu.
Rozwód naszych uczuć, a jednak mam abstrakcje w głowie i sny o spacerze z Tobą po ulicach miasta. Nic nie pachnie i nie smakuje mi tak, jak Twoje ciało nocą. Mogę zaufać Tobie, jej, tamtemu ziomkowi w bluzie PROSTO, sprzedawcy, nawet panu od ksero. Mogę zaufać każdemu człowiekowi na ziemi. Ale tylko jeden raz.
Chciałabym tak siedzieć, szukając oparcia w butelce piwa, opowiadać o namiętności sobie, nikomu innemu, no bo komu? A chciałabym wtedy powiedzieć, że ona jest we mnie. Że tak, jak ta postać z opowiadania, modlę się o nienawiść przynoszącą ulgę. Chciałabym jej nienawidzić za krzywdę, jaką mi wyrządziła, a która polega na tym, że mnie już nie kocha, ale oczywiście nie ma we mnie nienawiści. Budzę się co rano i pierwsza moja myśl dotyczy jej i podobnie wieczorem, kiedy kładę się spać, jej dotyczy myśl ostatnia. Ona jest we mnie, i nie mogę nic na to poradzić, jak tylko pozwolić, żeby czas mijał i żyć nadzieją, że to się kiedyś skończy. Bo to jest najstraszniejsze, że ukochana osoba jest w nas, staje się częścią nas i nie można jej ot tak, wyrwać. A ona mnie opuściła i tę część mnie zabrała ze sobą. Nieodwołalnie. Coś istniało z wszystkimi tymi pieszczotami, z całą tą namiętnością, a teraz odchodzi. Bo takie jest życie. Wszystko ma swój początek i ma swój koniec. Coś umiera, coś nowego się rodzi. Tego, co było między nią i mną, nie można zawrzeć w anegdotach, nie można zredukować do dialogów. I na nic zda się również wyliczanie fizycznych przyjemności.