kubas98 Marian Rose urodzony w 1933 roku jest niewątpliwie najlepszym żużlowcem w całej historii toruńskiego klubu. Był uwielbiany za walkę do ostatnich metrów w każdym wyścigu, ale także za to, że był człowiekiem, który nigdy nie odmówił pomocy potrzebującemu. Karierę żużlową Marian Rose zaczął bardzo późno, bo dopiero w wieku 25 lat. Wtedy to, wiosną 1958 roku, kiedy w Toruniu powstawała drużyna, postanowił spróbować swoich sił na torze. Co prawda pierwszy jego kontakt z torem zakończył się upadkiem, ale wszyscy oglądający jego jazdę uznali, że ten chłopak nadaje się do tego sportu idealnie. I nie mylili się, bo już pół roku później był najlepszym zawodnikiem w toruńskiej drużynie podczas towarzyskiego spotkania z pilską Polonią. Pomimo tego, że zaczął karierę w tak późnym, jak na sportowca wieku, Rose szybko doganiał swoich rówieśników dzięki swojemu uporowi oraz pracy, jaką w to wkładał.
Szybko przyszły też pierwsze sukcesy: już w 1961 roku jako pierwszy torunianin wystąpił w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski oraz wywalczył 2 miejsce w rozgrywkach o Srebrny Kask. W 1963 r. w wieku 30 lat Marian Rose zadebiutował na arenie międzynarodowej w eliminacjach IMŚ. Spisywał się w nich doskonale, dochodząc aż do finału kontynentalnego, gdzie zajął 12 miejsce. W rozgrywkach II ligi reprezentując barwy toruńskiego Apatora jeździł wybornie, często zdobywając maksymalną liczbę punktów. Kiedy Rose był w składzie drużyny Apator przeważnie wygrywał, gdy z różnych względów go brakowało przychodziły porażki.
O Marianie Rose zaczęło się robić głośno także na zagranicznych torach, dzięki wspaniałym wynikom, jakie osiągał ten 2-ligowy zawodnik. W 1964 roku ponownie dotarł do finału kontynentalnego IMŚ oraz wystąpił w finale drużynowych mistrzostw świata, gdzie wraz z kolegami zajął czwarte, ostatnie miejsce. Kolejne dwa lata przyniosły mu następne sukcesy, Rose został m.in.rezerwowym na finał IMŚ na Wembley, gdzie jednak nie dane mu było pojawiać się na torze. Rok później wywalczył swój największy sukces w karierze w finale drużynowych mistrzostw świata wraz z Wyglendą, Migosiem, Pogorzelskim i Woryną wywalczył złoty medal, zdobywając 11 pkt. w czterech startach! Również na polskich torach święcił triumfy, zostając I wicemistrzem Polski w finale IMP w Rybniku. Okazał się także niemal niepokonanym w rozgrywkach II ligowych, podobnie zresztą było rok później w 1967 r., kiedy to osiągnął niebywałą wprost średnią biegową 2,97! Kolejne lata były dla już jednak mniej udane i Rose po sezonie 1969 planował zakończenie kariery sportowej. Jednak za namową toruńskich działaczy, postanowił jednak pojawić się w kolejnym sezonie na ligowych torach. 19 kwietnia 1970 roku toruński Apator pojechał na wyjazdowe spotkanie do Rzeszowa. Rose wystąpił już w 1 biegu i jak się okazało był to niestety jego ostatni bieg w życiu& Ze startu wyszedł oczywiście jako pierwszy, ale chwilę później upadł tor, nie opanowywując motocykla. Dwójce żużlowców udało się go ominąć, jednak ten ostatni nie miał już jednak takiej możliwości i z całym impetem wpadł na leżącego na torze torunianina. Marian Rose zmarł wkrótce w jednym z rzeszowskich szpitali& Na pogrzebie Mariana Rose zjawili się delegaci wszystkich polskich klubów żużlowych, cały Toruń pogrążył się w żałobie. W kondukcie żałobnym za swoim idolem szło 50 tysięcy ludzi.
Toruński żużel był zawsze kojarzony z nazwiskiem Mariana Rose, to on był tym, dla którego chodziło się oglądać mecze żużlowe w Toruniu. Rose uwielbiał walkę do samego końca, był 9-krotnym rekordzistą toruńskiego obiektu, a także nigdy nie odmawiał pomocy młodszym kolegom. Był wzorem dla wielu zawodników, ale i także dla kibiców.Dlatego toruński stadion zaczął nosić właśnie imię tego najwybitniejszego żużlowca rodem z Torunia Mariana Rose.
Przez szereg lat rozgrywano w Toruniu memoriały poświęcone pamięci M. Rose. Zwyciężali w nim tacy zawodnicy jak Zenon Plech, Wojciech Żabiałowicz, Piotr Świst czy też Christer Karlsson. Ostatnim triumfatorem w tych zawodach okazał się Mirosław Kowalik, który zwyciężył w 1998 roku. Od tego momentu zaprzestano organizowania tych zawodów, a nam jako kibicom pozostaje nadzieja, że nie na zawsze&