Zdjęcie dawno temu zrobiła mi taka jedna miła pani. ;)
Przygotujcie się będzie długo i nudno.
Przede wszystkim dziś jest piąty września, jakby ktoś nie zauważył. Ja mam powód, żeby szczególnie to widzieć. Dziś właśnie minęła 15 rocznica śmierci taty. Miał 39 lat i drugi zawał serca. Byłem na cmentarzu i wczoraj (tak na marginesie wracałem podczas burzy, która o mało co mnie nie zabiła), i dziś. W sumie to nie wiem, po co dwa razy, chyba by się bardziej zdołować. Niegdyś, w jednym z bardzo wylewnych maili do pewnego osobnika, tak oto opisałem dzień śmierci i pogrzebu:
Miałem wtedy cztery lata, cztery miesiące i trzynaście dni. Szliśmy we dwoje jak zwykle na zwyczajny spacer. Przechodziliśmy koło przystanku autobusowego. Na wysokości kiosku z gazetami, na rogu ulicy tato poczuł się źle i nagle upadł na chodnik. Stracił przytomność i już nigdy jej nie odzyskał. Pamiętam, że strasznie płakałem. Jakaś pani podeszła do mnie i zaczęła wypytywać się mnie jak się nazywam, gdzie mieszkam, itd. ojciec pojechał karetką na sygnale, a ja, nie pamiętam już nawet jak, trafiłem do cioci Uli- tak ma na imię. (&) lekarz prowadzący stwierdził po koronografii (prześwietleniu naczyń krwionośnych po uprzednim wprowadzeniu do nich kontrastu), że w 96% naczyń krwionośnych nie widać przepływu krwi, więc nawet wszczepienie by-pass by go nie uratowało.
Tak właśnie 5 września 1995 roku Jerzy T., wspaniały ojciec i mąż, opuścił nas na zawsze. W dniu jego pogrzebu była potworna ulewa. Lało do tego stopnia, że wszyscy goście zapadali się w błoto. Mówią, że niebo płacze, bo dobry człowiek odchodzi z tego świata. Tak było i w tym przypadku.
Dzisiaj dużo myślałem, dzisiaj dużo błąkałem się w samotności. Dzisiaj nie miał mnie kto pocieszyć. Ja nie czuję się sam, bo przecież jacyś ludzie stoją obok mnie, tylko cholernie samotny. Cały czas tłumaczę się byciem singlem z wyboru, lecz w rzeczywistości tak się nie dzieje. Czuję się oddzielony murem od reszty świata, jakby wszyscy krzyczeli na mnie Wypier*****! i nie chcieli wpuścić do swojego życia. Dzisiaj też znowu wróciłem na tory. Trochę mnie uspokoiły, na szczęście. To miejsce zawsze nadawało moim problemom innej, szerszej perspektywy i dodawało otuchy, to moje miejsce i nikt mi go nie zabierze.
Ostatnio czuję się jak zawieszony w próżni. Nienawidzę tego uczucia, jest gorsze od upadku na dno. Zresztą, z dna zawsze można się jakoś odbić.
Dziś denerwuje mnie wszystko: moje miasto, którego już nie potrafię odkrywać na nowo z powodu znajomości dosłownie każdego zakamarka w nim, chodzenie na samotne spacery, które jest i tak lepsze niż popadanie w coraz głębszą clinomanię. Denerwują mnie zakochane pary idące za rękę i całujące się z taką namiętnością, jakby cały świat przestał istnieć, a przede wszystkim szczęśliwe dzieci spacerujące z tatusiami.
To by było na tyle nudnych refleksji. Idę pomóc koleżance z jakimś bliżej nieznanym mi listem.
Zum nächsten Mal, ich habe Hoffnung...