właśnie stwierdziłam, że lubię patrzeć jak przez pokój przewalają mi się ubrania, kredki, na ziemi leży jakiś tam rysunek i kurtka, szafa się wietrzy, okno dachowe pierwszy raz w tym roku zostało otworzone, co też teraz zauważyłam jest w kolorze moich mebli. i wszystko tu jest takie nieprzypadkwe i kocham to miejsce. a najbardziej siedzieć na bujanym czymś tam przy oknie, mieć widok na ten nieogar i zachód słońca. nic mnie nie obchodzi. chill out. laptop grzeje mi kolana, muzyka upewnia mnie w tym, że wszystko jest 'ok'.
w czasie mojego zlewu na rzeczywistość zdarzają mi się przbłyski optymizmu. jest jedna rzecz, o której marzę w tym momencie - zawisnąć do góry nogami gdzieś tutaj. a później wykasować wszystkie zdjęcia i wspomnienia. i pozwolić żeby tak jak ja, wszyscy ludzie o mnie zapomnieli. jakby mnie nigdy nie było. prawdziwym końcem świata dla człowieka jest chyba zapomnienie o nim przez ludzi, którzy do tej pory w jakiś sposób o nim myśleli...
fajny taki koniec.