znowu się rozstaję z moimi łzami jak balon, co zrzuca kolejny ciężki worek.
unoszę się w stronę sufitu, z góry patrzę na moje ciało.
nie powiem, nie powiem - niezłe, lecz blade,
blade i mizerne, mizerne i blade.
tyle się ostatnio wydarzyło...
wypadały z niego niedawno urywane dźwięki, potem bardzo smutne chodziło bez celu, czuło się jak pies, którego pan zostawił samotnie w lesie.
znowu się rozstaję z moimi łzami jak balon, co zrzuca kolejny ciężki worek i nic nie mogę,
normalnie nic nie mogę.
czasem myślę sobie możliwe, że gdyby miłości włożyć okulary, nigdy nie bylibyśmy, nie bylibyśmy
zakochani.
znowu się rozstaję z moimi łzami, na 1, 2, 3, 4, znikają wszystkie szmery.
gdy na powierzchnię wypełzną już wszystkie nasze tajemnice,
wtedy na drobniutkie kawałki rozpadamy się.
niektórzy odchodzą wtedy bez słowa, a inni wracają i znów tworzą formę
i znów tworzą formę. to chyba dobrze?
na powierzchni słońce, a Ty pisz,
pisz, pisz i dalej idź.
ciszej, nic nie mów, bo mnie rozpraszasz, ale czyj to głos?
to ja, Twój anioł - będzie dobrze.
śmiejesz się? i o to chodzi.
1, 2, 3, 4, znikają wszystkie szmery.
więc wracam znów w swoje ciało, ja wiem, że wiesz i Ty wiesz, że wiem.
ja wiem, że wiesz...
najtrudniej jest, gdy budzę się.
najtrudniej jest, gdy znów budzę się.
najtrudniej jest, gdy budzę się.
najtrudniej jest...
Bąbelek.