alkohol ma jednak niesamowitą siłę...
nie mogłem się zabrać do napisania pierwszej notki ale ten trunek po raz kolejny już w moim życiu okazał się być weną do rozważań...no ale zacznijmy...
12.09.1988 r. Krosno/woj. obecnie Podkarpackie; poniedziałek...na świat przychodzi dziecko...kto wie co wtedy czuli rodzice, podobno miała to być dziewczynka, później bliźniaki, a wyszedł chłopiec...
Był on najcięższy z dotychczas urodzonych przez matkę dzieci, był już piątym dzieckiem które ta matka urodziła...ale czy można się cieszyć z piątego dziecka...??
być może...ale nie w tym przypadku..........
dziecko się urodziło - niestety nie trafiło na rodziców, którzy podeszli by do sprawy rozsądniej i - usunęli by je zanim się narodziło...pozwolili mu przyjść na świat...po co?? Do dziś zadaje sobie to pytanie.......
Wcześniejsze dzieci się owszem - cieszyły...nawet się kłóciły między sobą jak ma mieć na imię ich nowy braciszek...zdania były podzielone - jedni chcieli aby miał na imię Łukasz, inni - Michał...ostatecznie pozostało to pierwsze...drugie jest...po prostu drugie...
Skoro już się dziecko narodziło, trzeba było je wychować - w końcu rodzice są praktykującymi katolikami więc przyzwoitość im to nakazywała...starsze rodzeństwo jednak po czasie zaczęło dostrzegać, że ów braciszek jest bardziej rozpieszczany niż one, bardziej się nim zajmują...najstarsza siostra (miała 13 lat w dniu urodzin braciszka) początkowo pomagała mamie w wychowaniu brata, przewijała pieluchy, zajmowała się nim...nawet babcia w miarę możliwości dopomagała w wychowaniu...jednak w miarę czasu, kiedy siostra zaczęła już żyć swoim życiem - wyrastała z fascynacji małym braciszkiem - mały Łukaszek zaczynał być coraz bardziej samotny...starsi bracia nie chcieli go nigdy brać ze sobą bo był za mały...kiedy już dorósł to zabaw w których brali udział jego bracia - oni wymyślali sobie już inne - takie w których mały Łukaszek znów "był za mały"...no ale co w takim razie z jego rówieśnikami?
Otóż jedyną koleżanką - właśnie tak - koleżanką! - była Madzia z klatki sąsiedniej...byli oczywiście jeszcze jacyś tam koledzy, ale Łukaszek był za mały żeby do nich iść się z nimi bawić...pozostawała więc zabawa z ową koleżanką...zabawa lalkami (tak kurwa lalkami!), czy jak dobrze poszło to klockami LEGO...ale Łukaszek się tym nie przejmował...nie wiedział do czego takie dzieciństwo doprowadzi...nie myślał wtedy o tym...czasem się starał za wszelką cenę dopiąć do zabawy ze starszymi braćmi i ich kolegami, ale oni go najzupełniej w świecie ignorowali, a mógł się z nimi bawić tylko dlatego, żeby mama nic nie mówiła...oczywiście Łukaszek pamięta niektóre z tych wydarzeń, niektóre były nawet zabawne, ale patrząc na to teraz - kiedy jest już dorosły i ma 20 lat - widzi, że to było.........
W życiu małego Łukaszka miały miejsce oczywiście różne wesołe i mniej radosne chwile - wyjazd z tatą do sanatorium nad morze (jak pan z kiosku mówi do taty "kup pan WNUKOWI zabawkę) operacja na wyrostek którego nie było, przedszkole i pierwsze w życiu zetknięcie z traktowaniem jakby Łukaszek był "gorszy"...traktowanie które Łukaszek już sam na własnej skórze potrafi odczuć...
Cóż czas szybko płynie - Łukaszek w wieku 7 lat przeprowadza się do Korczyny - odległej od Krosna około 6 km...niby chodził przez pół roku do Krosna do pierwszej klasy, ale znajomych niestety nie zabrał w swoim sercu ze sobą...był za mały aby wiedzieć czym jest znajomość z innymi dziećmi...kontakt z dziećmi z Krosna się niemalże urwał - pozostał jedynie niemal niezauważalny kontakt z ową Madzią i Piotrkiem - synem znajomej mamy...
Przed małym Łukaszkiem więc nowe wyzwanie - znalazł się w obcej dotychczas miejscowości, bez żadnych znajomych dzieci...nie znał tu nikogo ale był jeszcze mały, więc teoretycznie wszystkie znajomości stały przed nim otworem...ale jak się potoczyło jego życie w owej Korczynie...?
Poczekajmy aż alkohol przyniesie kolejną wenę......
***
nie pytajcie go o nic, nie odpowie...
umarł...
jak to jest, że pomóc drugiemu człowiekowi jest mniejszym problemem, niż pomóc sobie...bądź dla kogoś wsparciem, a zrewanżuje się dla Ciebie największą nienawiścią, jaką możesz sobie wyobrazić...staraj się być przyjacielem - a zapomni o Twojej pomocy w przeciągu zaledwie kilku dni...o ile nie godzin....ile byś z siebie nie dał - zawsze będzie za mało...a podobno ten świat jest idealny...zastanawia mnie tylko dla kogo...
Słyszałem że to życie jest przygotowaniem przed tym następnym życiem...pozagrobowym czy jak zwał tak zwał...ale ciągle się powtarza, że człowiek ma SOBIE przygotować miejsce, że to teraźniejsze życie jest jakby sprawdzianem i będziemy rozliczani z tego życia, a przede wszystkim z tego jak traktowaliśmy bliźniego...pytam więc - skąd u człowieka tyle egoizmu i nienawiści do drugiego człowieka????
Pomieszanie z poplątaniem...