Część 4
Nienawidzę okresu pomiędzy zimą, a wiosną. Raz jest ciepło, a raz zimno, pada śnieg, a za chwilę już deszcz. To takie denerwujące! Można się poślizgnąć na śliskim chodniku, przejeżdżający samochód może opryskać Cię błotem, wszędzie są wypełnione wodą dziury. Niestety muszę iść przez to przeklęte, szare miasto w poszukiwaniu Aidena. Buty całkiem mi już przemokły, czuję wodę przelewającą się pomiędzy moimi palcami. Wcześniej skręciłam o jedną uliczkę za wcześnie i teraz prawie biegnę, by zdążyć na czas. Mijam ludzi wracających z pracy lub zakupów, jakiś bezdomny niesie dwie, wypchane po brzegi puszkami torby. Takiemu to dobrze, niby bezdomny, ale miejsce do spania i ciepły posiłek zawsze może otrzymać w domu opieki społecznej. Nie musi pracować, ani chodzić do szkoły, zarabia zbierając puszki - marna praca, ale najwyraźniej nie żyje mu się źle. A ja? Szkoda gadać... Państwowe liceum powinno być za rogiem... Jest! Oddycham głęboko, zmęczyła mnie ta wyprawa. Staję naprzeciwko szkoły i czekam na błogosławiony dla uczniów dzwonek.
Jeszcze trzy minuty... Jest mi tak cholernie zimno w stopy, że zaraz chyba zdejmę te buty i założę zamiast nich foliowe woreczki. Jak na złość zaczął jeszcze padać deszcz - nie jakoś specjalnie mocno, ale wystarczająco bym miała już mokre włosy. Zgrzytam zębami, bawię się guzikiem płaszcza - wszystko byle jakoś przyspieszyć upływ czasu. Dwuskrzydłowe drzwi szkoły wreszcie się otwierają i wysypuje się z nich około trzydzieściorga nastolatków. Przeczesuję grupę wzrokiem, lecz nigdzie nie dostrzegam Aidena. Gdzie on się podział... Tłum powoli się rozchodzi, a ja dalej go nie widzę. Najpierw zaczynam się niepokoić i denerwować, potem histeryzuję. Może jest chory? Może ma jakieś dodatkowe zajęcia? Już mam sobie odpuścić i iść do domu, ale nie po to pędziłam tu jak głupia i odmrażałam sobie palce. O nie, nie odejdę stąd z niczym. Szepczę pod nosem "Gdzie on kurna jest..." i dalej wypatruję go w tłumie. Pewnie wyglądam, jak idiotka stojąc tutaj i gapiąc się, ale nie mam innego wyjścia. Może powinnam poszukać go w szkole? Tą chorą gonitwę myśli przerywa mi warkot silnika, zatrzymuje się przede mną lśniący, czarno-pomarańczowy motor. Zawsze bałam się akurat tych maszyn, wydawały mi się ogromne, groźne i niestabilne. Ta jest wyjątkowo duża. Cofam się jeden, mały kroczek. Postać siedząca na motorze jest odziana w czerń - skórzana kurtka, dżinsy, buty... wszystko czarne. Przez przyciemnioną szybkę kasku nie mogę nic dostrzec. Masywna figura nieznajomego mówi mi, że jest nim mężczyzna. Postać wyłącza silnik, prostuje się i odwraca w moją stronę. Gdy zdejmuje kask moja nikła nadzieja, że być może to Aiden rozwiewa się. Nieznajomy jest chyba niewiele starszy ode mnie, ma piaskowe włosy i oczy koloru nadziei. Nie przyglądam mu się zbyt dokładnie, bo i niby po co? Potrzebny mi Aiden, a nie jakiś seksowny motocyklista... Czy ja zawsze muszę mieć takie szczęście w nieszczęściu?
Unikam patrzenia na chłopaka, ale i tak w końcu to robię. Siedzi niedbale na tej swojej maszynie śmierci i patrzy na mnie z politowaniem.
- Ten na kogo czekasz, chyba już się nie pojawi - mówi w końcu.
- A skąd możesz to wiedzieć? - prycham na niego.
Wzbiera we mnie złość, to jego spojrzenie, nonszalancja, poza... Jeśli naprawdę chciał zagadać, mógł zrobić to w bardziej kulturalny sposób. Oddalam się parę kroków, ale on znów do mnie podjeżdża. Mógłby dać mi spokój?!
- Może mógłbym zająć dziś jego miejsce?
- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto chodzi do teatru - próbuję się go jakoś pozbyć.
Chłopak uśmiecha się łobuzersko.
- Ty też nie.
Patrzę na niego zarówno zdziwiona, jak i zdegustowana. Nie mam ochoty ciągnąć tej "rozmowy", odwracam się na pięcie i zmierzam w kierunku swojej ulicy. Motor znów zaczyna warczeć, a ja przyspieszam kroku. Pieszo nie mam szans wygrać i go prześcignąć, ale niestety skrzydeł rozłożyć nie mogę.
- Może chcesz się przejechać?! - słyszę za sobą jego głos.
- Nie, dzięki! - odkrzykuję.
Gdybym miała moc, już dawno bym się go pozbyła. Ech...
- Na pewno? - dorównał do mnie i teraz powoli jedzie obok.
Co za namolny typ!
- A co? Czujesz się samotny? Dziewczyna Cię rzuciła?
Patrzę na niego i myślę, że kogoś mi przypomina... Nie, chyba jednak nie...
Myślałam, że moje słowa sprawią, iż z jego twarzy zniknie ten krzywy uśmiech, ale nie, oczywiście rozbawiłam go jeszcze bardziej. Jak na złość deszcz zaczął padać mocniej i teraz nie tylko moje skarpetki są mokre, mam wrażenie, że bielizna też. Nic z tego, nie wsiądę na to czarne monstrum! Tym bardziej z nim!
- Wsiadaj, odwiozę Cię - kusi słodkim głosem.
Nie odzywam się, patrzę prosto przed siebie. Mam gdzieś jego propozycje.
- Przeziębisz się.
Ha! I tu się myli! Anioły nie chorują, mają kaca, ale nie chorują. Dziwne, nie?
- Nie otrzymasz takiej odpowiedzi, na jaką liczysz, więc jedź zanim Ci to cacko zardzewieje - mówię kpiąco.
Moje słowa wreszcie wywołały pożądany efekt! Chłopak krzywi się, zakłada kask i odjeżdża. Huraaa! Dobra, zwycięstwo będę świętować później, teraz muszę skupić się na Aidenie i swoich mokrych ubraniach.
Troszkę mi smutno, bo ostatnio bardzo mało osób mnie tu odwiedza :( No ale jakoś dam radę, miłego czytania :*