Nie spałam praktycznie pół nocy. Najpierw przyleciał lekarz i razem z chmarą pielęgniarek robili mi badania. Przy okazji dowiedziałam się, że mam założonych osiem szwów na barku, bo ten przeklęty wilk rozorał mi skórę prawie do kości. Mam też całkiem ładnie otarty łokieć prawej ręki. Po badaniach były kolejne badania, a potem przyjechali rodzice i rozczulali się nade mną. Z rozmowy z lekarzem wynikło, że Alex nie powiedział co mi się dokładnie stało, więc skłamałam, że zaatakował mnie pies. Nie chciałam, żeby nagle zaczęto polować na wilki, czy coś. Niestety to kłamstwo przysporzyło mi kolejnych badań tym razem na wściekliznę. Niby ja wściekła? To przecież śmieszne! Wściekła to będę, jak mi nie pozwolą zobaczyć się z Alexem, ot co! Niestety zarówno późna godzina, jak i natrętni rodzice wykluczyli moją rozmowę z wilczym chłopcem. Będę musiała poczekać do rana... albo i dłużej. Kiedy w końcu wróciłam do szpitalnego łóżka byłam skonana, nie musieli mi długo mówić, żebym zasnęła. Rodzice czuwali przy mnie całą noc, ale nie przeszkadzało mi to. Rozumiałam, jak bardzo się martwili. Chyba już nigdy nie zostawią mnie samej w domu...
- Państwa córka zostanie jeszcze trzy dni na obserwacji, a potem może wracać do domu - lekarz uśmiechnął się.
Miał czarne, lekko przyprószone siwizną włosy, trochę za duży nos i wąskie usta. Stereotypowy lekarz w białym kitlu. Oburzyłam się na jego słowa. Miałam dość tego rąbniętego szpitala, przykrótkiej piżamki i nachalnych pielęgniarek.
- Dlaczego nie mogę wrócić do domu już teraz?
- Taka jest procedura przy obrażeniach takich, jak Twoje - odpowiedział poważnie.
- Ale przecież wszystkie badania wyszły dobrze, szybciej mi się zdrowieje w domu - jęczałam.
Rodzice postanowili zabrać głos.
- Czy na pewno nie ma żadnej możliwości, by Izabella wróciła z nami do domu już dziś?
Lekarz długo milczał, przeglądał wyniki moich badań i wpatrywał się we mnie. Skierowałam ku niemu błagalne spojrzenie, a jemu chyba zmiękło serce.
- No dobrze! - wzniósł oczy do góry. - Jutro rano będzie wypis, przydzielę również Państwu pielęgniarkę, która będzie przyjeżdżać do pacjentki.
- Dziękuję! - krzyknęłam i omal nie wykonałam tańca radości na środku pokoju.
Lekarz uśmiechnął się skrępowany i wyszedł bez słowa z pomieszczenia. Rodzice spojrzeli na mnie karcąco.
- No co? - wyszczerzyłam się do nich.
- Zaczynam się obawiać, że coś pokręcili przy badaniu na wściekliznę - mama szepnęła do taty, a ja rzuciłam w nich poduszką.
Rodzice zaczęli chichotać, a ja cieszyłam się, że wszystko powoli wraca do normy. Chciałam jak najszybciej być w domu, przywitać się z Nalą i ze swoim łóżkiem... i z paroma innymi rzeczami.
W szpitalach zawsze jest okropnie nudno, jest tylko płatny telewizor i nic poza tym, więc ranek upłynął mi w straszliwych męczarniach. Alex przysłał sms, że nie da rady dziś wpaść, bo Helena chce, żeby pojechał po jakieś witaminy dla koni. Zasmuciło mnie to, ale przynajmniej jutro będę mogła się z nim zobaczyć we własnym, prywatnym pokoju. Oznajmiłam mu tą radosną nowinę, a on odpowiedział "uśmiechem". Na spotkaniu z Chrisem również mi zależało, może nawet bardziej niż na rozmowie z Alexem, ale musiałam to odłożyć na później.
Mimo dobrych wyników badań i świetnego samopoczucia nakazano mi leżeć, żeby rany znów się nie otworzyły. Co prawda lubię leniuchować, ale nienawidzę gdy się mnie do tego zmusza i jak zwykle w takich sytuacjach rozsadzała mnie energia. Wydawało mi się, że to leżenie bardziej mi szkodzi, niż pomaga, lepiej czułabym się gdybym mogła poruszać się według własnej woli.
Mój szpitalny obiad składał się z zupy ogórkowej, choć przyznaję, że ona koło ogórków nawet nie leżała, a na drugie danie były zwyczajowe kartofle, podejrzanie wyglądający soso-gulasz i surówka. Tęskniłam za domowym posiłkiem, nawet jajecznica była by lepsza od tego, co tutaj dostałam. Na szczęście mama przyniosła mi owoce, więc z głodu nie umrę.
Było koło szesnastej gdy do Sali wszedł prowadzący mnie lekarz.
- Mam dobrą nowinę - uśmiechnął się. - Załatwiłem dla Ciebie wcześniejszy wypis, ale jeśli dowiem się od pielęgniarki, że rana nie goi się jak trzeba, wrócisz do szpitala, rozumiesz?
- Tak jest! - zasalutowałam mu.
- Zawiadom rodziców, niech po Ciebie przyjadą - mrugnął do mnie i wyszedł.
Mama przywiozła mi moje ubrania, więc radosna jak skowronek wyskoczyłam ze szpitalnych ciuchów. Niestety w ubieraniu się potrzebowałam malej pomocy, bo pomimo środków przeciwbólowych ramię nadal mnie bolało. Do samochodu udało mi się dojść o własnych siłach, ale wszelkie ruchy lewą ręką wywoływały fale nieznośnego bólu. Zanim wsiadłam do auta wyjęłam telefon i wybrałam numer Alexa, odebrał po drugim sygnale.
- Tak?
- Hej, wypisali mnie wcześniej - oznajmiłam radośnie.
- O, to fajnie.
- Znajdziesz czas odwiedzić pacjenta w areszcie domowym?
- Może, może - usłyszałam w słuchawce jego śmiech.
- Będę czekać.
Rozłączyłam się i ruszyłam z rodzicami do domu.
Cdn.
Inni zdjęcia: 88888888888 podgolymniebem1547 akcentovaDrops & Sunset photoslove25Chapeau bas. ezekh114Miłość jednego imienia samysliciel35Wybrzeże morza czerwonego bluebird11Po przerwie liskowata248Perspektywa. ezekh114Moje nowe butki # PUMA xavekittyxKwitki z mojej rabatki :) halinam