Tej nocy widziałam w swych snach przebłyski wilczych postaci. Nie pamiętam o czym dokładnie śniłam, ale obudziłam się rześka i wypoczęta. Taty już nie było, a Nala najwyraźniej była na dworze. Związałam włosy w luźną kitkę i poszłam zjeść śniadanie. Posiłek składający się z miski płatków zalanych mlekiem został mi przerwany, przez dzwonek do drzwi. Zdegustowana złapałam przewieszony przez oparcie krzesła szlafrok i pognałam otworzyć.
- A ty jeszcze niegotowa? Pewnie zapomniałaś, co? - mój gość uśmiechnął się słabo i bez zaproszenia wszedł do środka.
Kompletnie mnie zamurowało, rzeczywiście zapomniałam.
- Przepraszam Liz! Ja wcale nie... Ja tylko... - próbowałam naprędce coś wymyślić, jednak całkowicie bezskutecznie.
- Och, nie tłumacz się już. Kończ śniadanie i jazda pod prysznic! - zaśmiała się głośno, uściskała mnie i zasiadła przed telewizorem.
Byłam zła na siebie, dobrze że przynajmniej nie zastała mnie jeszcze w łóżku. Zabrałam swoje płatki i usadowiłam się obok niej.
- Chcesz herbaty, kawy, czy coś? - starałam się uprzejmością nadrobić sklerozę.
- Przecież wiesz, że jak będę coś chciała, to sama sobie wezmę. Wcinaj, a nie gadaj.
Nie sprawiała wrażenia urażonej moim zapominalstwem, więc szybko skończyłam śniadanie i poszłam na górę. Elizę poznałam w gimnazjum - trafiłyśmy do jednej klasy i mimo różnic charakteru szybko stałyśmy się jak papużki nierozłączki. Teraz chodzimy do jednego liceum, nie należymy do tych samych klas, ale i tak nie możemy bez siebie żyć. Wyjęłam z szafy czarne, obcisłe dżinsy, białą bokserkę i sweter w ładnym odcieniu zieleni, a potem ruszyłam pod prysznic.
Już czysta i pachnąca szybko poprawiłam włosy, pociągnęłam rzęsy tuszem i wyszłam z łazienki. Liz siedziała na moim łóżku i wpatrywała się w rozłożony na jej kolanach szkicownik.
- Piękny... - powiedziała z bezbrzeżnym zachwytem.
- Nie tak, jak prawdziwy - odpowiedziałam krótko.
- Jak to? Przecież u nas nie ma wilków.
- Najwyraźniej od wczoraj są. Widziałam go w lesie, gdy byłam z Nalą na spacerze.
Eliza patrzyła na mnie jak na wariatkę, jej mina wyraźnie mówiła "Nie wierzę, Ci".
- Jesteś pewna, że to nie był jakiś duży pies, czy coś?
- Liz! Przecież umiem odróżnić wilka od psa! - wykrzyknęłam zdenerwowana. - Może przesiedlili tu jakąś sforę, albo same przyszły! Przecież tutaj wszędzie dookoła są lasy, może uznano to za dobre miejsce na odbudowę populacji - starałam się to jakoś wytłumaczyć, ale raczej sobie, niż jej.
- Spokojnie, nie denerwuj się tak. Wybacz mi mój sceptycyzm, ale to wszystko jest trochę dziwne, nie sądzisz? Akurat w pierwszy dzień naszych ferii przesiedlono wilki? - rzuciła potulnie.
- Wiem, że jest dziwne, ale jedyne co możemy zrobić, to poszukać czegoś w necie na ten temat - przyznałam już spokojniej. - Jeśli mieli zamiar przesiedlić tu sforę, to chyba powinni o tym zamieścić jakąś informację.
- Jak zwykle masz rację. Ale poszukiwania zaczniemy dopiero po zakupach! - obwieściła radośnie.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytałam ze śmiechem.
- Na ciebie! - powiedziała szyderczo i cisnęła we mnie poduszką.
- Ładnie to tak, rzucać w gospodarza? - zakrzyknęłam ironicznie i rozpoczęłam poduszkową bitwę.
Jakieś dziesięć minut później wykończone opadłyśmy na łóżko, a kiedy Nala weszła do pokoju i spojrzała na nas pytającym wzrokiem, obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Chwilę potem już poważne i nastrojone na wydawanie pieniędzy, jechałyśmy do centrum. Ze względu na nasz wiek, byłyśmy skazane na autobus, ale nie pozwoliłyśmy by zepsuło nam to humor. Miałyśmy do wyboru centrum handlowe, albo małe sklepiki rozsiane wszędzie wokół, zdecydowałyśmy się na pierwszą opcję - przecież ferie są tylko raz do roku i trzeba je uczcić porządnie.
W mieście było tłoczno, chyba wszyscy wpadli na ten sam pomysł co my i ruszyli za zakupy. Centrum handlowe było okazałym dwupiętrowym budynkiem pełnym ruchomych schodów, kafejek oraz sklepów z ciuchami i butami. Ogrom budowli przytłaczał, ale dla klientów nie mających konkretnej listy zakupów nie było to problemem. Zauroczone wystawami sklepowymi dałyśmy się wciągnąć w wir zakupów i po dwóch, może trzech godzinach byłyśmy już piekielnie głodne. Usiadłyśmy w jakiejś wyjątkowo ładnej pizzerii i szybko zamówiłyśmy jedzenie.
- Wow, ale te zakupy mnie wyczerpały - wypaliła Liz.
- Nie mów, że nie było warto. Ta spódnica, którą kupiłaś jest wystrzałowa - uśmiechnęłam się widząc, jaką radość sprawił jej mój komentarz.
- Noo... ale cena też była wystrzałowa - stwierdziła z przekąsem. - No cóż, raz się żyje a pieniądze to nie wszystko! - rzuciła ze śmiechem.
- Raz na jakiś czas potrzebne jest odświeżenie garderoby, a taka spódniczka jest niezbędna - zażartowałam.
Potem przyniesiono gorącą pizzę i nasza rozmowa została tymczasowo zakończona. Rzuciłyśmy się na jedzenie, jak jakieś dzikuski kłócąc się, która weźmie jaki kawałek pizzy. Gdy względnie zaspokoiłyśmy głód i dojadałyśmy resztki, Eliza zapytała:
- A jak sprawa z tym chłopakiem, który się do Ciebie zalecał? - jej chytry uśmieszek wzbudził mój niepokój.
- Charlie? On się nie zalecał... chyba - wydałam z siebie gardłowy śmiech. - To miły chłopak, ale nic poza tym - wyjaśniłam zamyślona.
- Yhymm... - dalej się chytrze uśmiechała.
- Czemu pytasz? I czemu, do jasnej cholery tak się dziwnie uśmiechasz?
- No cóż... Ten ciemnowłosy chłopak przy kasie - wskazała brodą kierunek za moimi plecami - patrzy na Ciebie... I to cały czas... - jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, o ile to w ogóle możliwe.
Zdziwiona, lekko odwróciłam głowę i spojrzałam we wskazywanym przez nią kierunku. Rzeczywiście, przy kasie stał chłopak, ale nie wyglądał, na zainteresowanego moją osobą. Miał krótkie, zmierzwione, czarne włosy i był wyższy ode mnie, choć właściwie ode mnie każdy jest wyższy.
- Nie jest nawet odwrócony w naszym kierunku - rzuciłam do Liz pewna, że mnie wkręca.
- Rany, naprawdę! Wręcz pożerał Cię wzrokiem - powiedziała wzburzona. - Widział, że się odwracasz i pewnie nie chciał, żebyś go zauważyła.
Nie byłam pewna czy jej wierzyć, czy nie, ale to i tak nie miało znaczenia, bo właśnie skończyłyśmy jeść, zrobiło się późno i pora było już wracać do domu.
- Idź zapłać, ja muszę do toalety, chyba wypiłam za dużo coli - stwierdziła moja koleżanka i nie dając mi powiedzieć ani słowa, popędziła w stronę damskiego WC.
Odwróciłam się i poszłam do kasy. Twarz ciemnowłosego chłopaka nie wyrażała żadnych uczuć, ale jego spojrzenie było dziwne. Ni to zawstydzone, ni zdziwione, nie umiałam określić. Wydał mi resztę, podał paragon, lekko się uśmiechnął i jak każdy pracownik, zaprosił do ponownego odwiedzenia lokalu.
Gdy tylko wyszłam, pojawiła się Liz.
- I jak, i jak? - dopytywała jak szalona. - Poprosił Cię o numer?
- Nijak wrednoto jedna, zawód swatki Cię się nie nada - odpowiedziałam zwięźle.
- Jak to? Nic, a nic się nie wydarzyło?
- Jeżeli uznać wypłacenie reszty za ważne wydarzenie to stało się.
- Ale... - chyba zabrakło jej słów bo już nie dokończyła.
- Chodź już, bo spóźnimy się na autobus! - rzuciłam rozdrażniona i ciągnąc ją za sobą wyszłam z centrum handlowego.
Eliza, dalej markotna po nieudanym swataniu, wysiadła na swoim przystanku, ja wysiadałam na następnym i żwawym krokiem wróciłam do domu. Przejrzałam zakupione rzeczy, pokazałam się tacie w nowej sukience, a potem wskoczyłam pod prysznic licząc, że gorąca woda wymyje ze mnie wspomnienie chłopaka z kafejki. Tak się nie stało, ale przynajmniej się trochę rozluźniłam. Potem wskoczyłam do łóżka i zapadłam w niespokojny sen.