Wiecie, wkurwia mnie strasznie to jak ludzie mnie postrzegają.
Ciągle jak ktoś coś o mnie mówi, to głównie przez pryzmat treningów. Puszek - mięśnie, określanie mnie bykiem, ciągle porównywanie do profesionalnych sportowców.
Jeśli ktoś chce mi pocisnąć to coś o mięśniach, sylwetce czy inteligencji.
Robienie ze mnie chuj wie jakiego ciężarowca i czuba na tym punkcie, ciągle mówienie o tym komu dałbym radę wjebać a komu nie.
Jak ktoś mnie widzi to słyszę że schudła mi łapa, że spadłem w klacie, lub coś w tym stylu.
Fakt, ćwiczę bo uwielbiam. Robię to większą część życia.
Ale ludzie to ślepe tępaki. Nikt kurwa nie wie że mam dość często dość tej dyscypliny. Że to prawie jak nałóg, który się kocha i nienawidzi jednocześnie.
Że jak widzę żelastwo i ryż w misce to często mam ochotę pawia dać. Ale wiem doskonale że jak przestanę i spojrzę w lustro za jakiś czas to się znienawidzę.
Że zamiast myśleć o napierdalaniu i chwaleniu się ile leci na klatkę chciałbym by ktoś zapytał o coś innego.
Jak twoje wiersze, co z twoją muzyką, jak idzie pisanie opowiadań, czemu przestałem pomagać ludziom. Lub co z moim dziennikiem treningowym, który ma kilkaset tysięcy wyświetleń i kilka tysięcy wpisów.
Ćwiczyłem gdy głodowałem dwa tygodnie. Ćwiczyłem w kurnikach przy - 20 stopniach bez okien i prądku. Ćwiczyłem jak nie mogłem chodzić i jak straciłem na jakiś czas w jednym oku wzrok. I ćwiczę nadal.
A ludzie jedyne co potrafią powiedzieć to czy jest dobrze czy źle.
Nie wymagam wiele od życia. Wiem że większość ludzi nigdy nie pozna mnie, i nie zechce poznać.
Ja też sram na innych dookoła.
Ale gdy osoba za którą niespecjalnie przepadam podchodzi do mnie. Nawiązuje rozmowę, i pyta o to o co chcę być zapytany. Gdy kurwa serio wyraża zainteresowanie tym co u mnie, jak plany, jak szkoła, jak z dupami.
To daje do myślania. Bo wszyscy najbliżsi znajomi znają mnie tyle co nic.