czasem tak sobie myślę, że nie ma sensu wyobrażać sobie tego, co może wydarzyć się w przyszłości, ale trzeba żyć tym, co już się wydarzyło, wspominać te miłe chwile i nie przejmować się jutrem. nie niesie to ze sobą żadnych rozczarowań, złudnych nadziei, a jedynie to przyjemne ciepło na sercu.
za miesiąc mój świat ponownie przewrócony zostanie do góry nogami. potwornie się boję, ponieważ dopiero teraz dociera do mnie, ile rzeczy ulegnie zmianie, jak będzie ciężko i smutno, jak będzie obco. ale nie ma co o tym myśleć, bo wszystko okaże się na miejscu, ponad 400 km od domu. trzeba być dobrej myśli.
cieszę się, że potrafię już przyznawać się do błędów, że nie szukam winy tylko i wyłącznie w innych, że potrafię przeprosić. cieszę się, że są wokół mnie ludzie, którzy też to potrafią. cieszę się, że nie należę do grona tych wstrętnych jedynaków myślących jedynie o sobie i swoich potrzebach, mających gdzieś innych ludzi i ich uczucia. cieszę się, że potrafię wyciągnąć lekcję z popełnionych przez siebie błędów, że nie boję się podejmować decyzji sama, że mam siłę, by ryzykować.
nie cieszy mnie natomiast to, że nadal dużo jęczę i marudzę, ale wierzę, że z czasem się tego oduczę. nie, jestem wręcz pewna, że tak się stanie.
nadszedł czas, by odespać kilka ostatnich nocy. a wiadomo, u siebie śpi się najlepiej :)
rewolucja trwa.