mój brzuch chyba sprzed tygodnia. hahaha, ciągl widzę grubasa.
wczoraj kurwa zawaliłam. były imieniny babci. co ciekawe, najadłam się już najpierw jednym schabowym z soi, no ale potem były pyszności. zjadłam może ze 3 nektarynki, 2 cukierki, jeden mały kawałek ananasowca i już miałam jeść midownik, kiedy wzięłam tylko 2 łyżeczki i poczułam, że robi mi się niedobrze. miałam ogromną chęć, by się w końcu wyrzygać. ale oczywiście mój bardzo nienaruszony brzuch nie spełnił mojego marzenia. kurwa, znów! kiedy wróciłam, nic już nie jadłam. o godzinie 00:00 stanęłam na wagę.. a tam kurwa co?! no, zgadnijcie. jebane pierdolone w chuj 47 kilogramów. 47 kurwa?! nie wiem, ile czasu stałam tak na tej wadze, ogromnymi oczami wpatrując się we wskaźnik. nie liczyłam nawet łez, które skapywały na moje stopy i podłogę. ciągle i ciągle, waga, łzy, drżące dłonie. chciałamm krzyczeć. chciałam krzyczeć i się zajebać, kolejny raz ogromna ochota żeby to wszystko skończyć. wolę umrzęć, niż widzieć chociaż 46 na wadze. i spojrzałam w lustro. okropna, smutna twarz. ja mam zawsze smutne oczy. tym razem echo łez odbijało się od zlewu. wyrzygałam się łzami. co z tego, nie?
dziś 46 z rana. nic dzis nie jem, ani jutro. postaram się też pojutrze. hyhyhyhyhy.