Moje pola spalone, zboża mieniące się złotem spłonęły. Filozof nie posiada perspektywy ani głębi. Furtka nie została dla mnie otwarta. Liście otuliły mnie przypływem morza rozpaczy. Miłość jest, ale nie istnieje. Jest niekonsekwentna forma. Nie zdałam sobie sprawy z ich barw. Umysł mój pusty, a chmury me-pełne. Puste przypływy w źrenicach, esencja jest pusta. Jestem pustym, otwartym sejfem. Różowe postacie są moją jedyną nadzieją na zbawienie. Powinnam zrezygnować z miejsca w wątpliwym, rujnującym się domu. Andre prowadzi mnie do szaleństwa. Brak świadomości jest jedyną różnicą między mną. Myśli wariata podpowiadają mi, abym się pozbyła całego mojego dotychczasowego życia. Rozstać się ze sobą. Paskudne chromosomy ciągle na mojej istocie. Bóg mój, tryskający całą swoją istotą, nie ma żadnej wartości. Biorąc za podstawę poglądy Plotyna, mój dawny, neurotyczny bóg, porównywał sam siebie do ejakulacji: bóg tworzy wszechświat z siebie, ale nie ujmując sobie niczego. "Może nie zdamy sesji, ale nasza twórczość podczas: bestseller!" Esencja świadczy o egzystencji, ale egzystencja wyprzedza esencję. Jestem uratowana! Wyprzedza przecież egzystencja. Ach, no i Demokryt był kobietą! Nade wszystko wolę seks z Platonem, mimo że był obleśnym, starym gejem pedofilem. Piękna, seksualna kultura starożytna. Coś mnie jednak nasyca, ale nadal jestem otwartą kryjówką. Może tak naprawdę mi potrzeba seksu intelektualnego? Gdzie moje LSD i mój różany, pluszowy smok?! Przecież to ja byłam smoczkiem, jakieś dwa lata temu
Płyńmy z nurtem, Świrze!