-(...) A jak noszą się te portki z drugiej ręki?
-Pasują nieźle, odpowiedział Stefan.
Buck Mulligan zaatakował zagłębienie pod dolną wargą.
-A cóż to za szyderstwo, powiedział z zadowoleniem, powinny się nazywać: z drugiej nogi.
Nieunikniona modalność widzialnego: co najmniej to, jeśli nie więcej, pomyślane przez moje oczy. Godła wszystkich rzeczy, które przybyłem tu przeczytać, morska ikra i morskorosty, nadchodzący przypływ i ten butwiejący but. Smarkozielony, błękitnosrebrny, rdzawy, barwne znaki. Granice przejrzystości. Ale on dodaje: ciał. Wręcz zdawał sobie sprawę z ich ciał, nim zdał sobie sprawę z ich barw. Jak? Waląc w nie łbem zapewne. Ostrożnie. Był łysy i był milionerem. Maestro di color che sanno. Granica przejrzystości w. Dlaczego w. Przejrzystość, nieprzejrzystosć. Jeśli możesz przesunąć przez nią swoich pięć palców, jest to furtka, jeżeli nie, drzwi. Zamknij oczy i zobacz.
Wróc swego gatunku, uciekł od nich do lasu szaleństwa, mając grzywę spienioną księżycem, a gałki oczne jak gwiazdy.
On przybywa, oczyma przeszywając nawałnice, nietoperzymi żaglami krwawiąc morze, ustami całując jej usta.
Tu. Przyszpilić to szybko. Moje tabliczki. Ustami całując ją. Nie. Musi być dwoje tych ust. Zlepmy je dobrze. Ustami całując jej usta.
Jej wargi musnęły i ucałowały bezcielesne wargi powietrza: ustami do jej łona. Ona we wszechłonach kona. Jego usta ułożyły się, odetchnąwszy, nie wypowiedzianym ooiiihaa: grzmotem spadających planet, kulistych, ognistych, grzmiących daledaledaledaledal.
Gdzieś na wschodzie: wczesny ranek: wyruszyć o świcie, podróżować dokoła, wyprzedzając słońce, ukraść mu cały dzień. Robić to w nieskończoność i teoretycznie nie starzeć się nigdy ani o dzień.
Ksiądz pochylił się, żeby włożyć jej to w usta, mamrocząc przez cały czas. Łacina. Następna. Zamknij oczy i otwórz usta. Co? Corpus. Ciało. Korpus. Zwłoki. Dobry pomysł ta łacina. Oszołamia je najpierw. Pociecha dla konających. Zdaje się, że nie żują tego, tylko połykają, Znakomity pomysł: zjadanie kawałków zwłok, pewnie dlatego ludożercy łapią się na to.
-Zniknij! powiedział. Świat stoi przed tobą otworem.
Ach, pieprzona bzdura! Wszystkich do sracza publicznego!
Jego usta poruszały się niemo nerwowymi skurczami pogardy.
Czy którakolwiek chciałaby być całowaną przez te usta? Skąd wiesz? Dlaczego więc to napisałeś?
I piją, póki się nie wyrzygają jak chrześcijanie.
Płaszcz mój był poduszką dla jej włosów, skórki we wrzosach, moja dłoń podłożona pod jej plecy, pognieciesz mi wszystko. O cudzie! Chłodnomiękka od pachnideł jej dłoń dotykała mnie, pieściła: nie odwróciła wpatrzonych we mnie oczu. W uniesieniu leżałem na niej, usta pełne, w pełni otwarte, całe, całowałem jej usta. Llup. Miękko podała mi w usta ciepłe, przeżute ciastko anyżkowe. Mdła papka w jej ustach była słodka i kwaśna od śliny. Radość: jadłem to: radość. Młode życie, jej wargi nabrzmiałe przylgnęły do mnie. Miękkie, ciepłe, lepkie sprężystekleiste wargi. Jej oczy był jak kwiaty, weź mnie, pragnące oczy. Kamyki potoczyły się. Leżała nieruchomo. Koza. Nikogo. Wysoko na Ben Howth, między rododendronami koza szła, pewnie stąpając, gubiąc bobki. Ukryta w paprociach, zaśmiała się, gorąco objęta. Leżałem na niej, całowałem ją dziko; oczy, jej wargi, jej prostą szyję, tętniącą, jej pełne kobiece piersi w bluzce z muślinu, tłuste, sterczące sutki. Mój język był gorący. Całowała mnie. Byłem całowany. Poddając się zupełnie, mierzwiła moje włosy. Całowała, całowała mnie.
Mnie. A ja teraz.
Szczepione, muchy bzykały.
Błaznuj dalej. Poznaj siebie.
Myślisz, że uciekasz i wpadasz na samego siebie.