jadę jutro. na dni 10...
w bieszczady.
bez mojego mężczyzny jadę więc tęsknic będę bardzo. i za innymi. i za pb też będę.
ech...
kooozy oglądać jadę, a co! ;P
ale zdjęcia przywiozę (ofkorz nie tych nieszczęsnych kóz ;o) )
a w sobotę w tychach byłam. na festiwalu w paprocanach.
znowu na dziko. o 15 coś się dowiedziałam a o 16 wychodziłam już z domu ;o)
na szczęści Afro chciało się jechać i nie musiałam sama (i tak bym nie pojechała :P )
na miejsce dotarłyśmy o 19 dopiero ale jak się okazało Coma nie przyjechała, więc nic nie straciłyśmy =D
później koncert Hey i Myslovitz, "kąpiel" w zalewie i... noc na dworcu :P
spóźniłyśmy się na ostatniego busa do katowic jakieś 10 minut... najbliższy miałyśmy o 4:15 ;o) pojeździłyśmy trochę tyskimi liniami nocnymi po mieście w nadziei, że na jakimś innym przystanku jakis inny bus do katowic pojedzie... bez skutku ;)
wróciłyśmy więc na dworzec.
miałyśmy niespodziewanego towarzysza, któremu Afro niezmiernie przypadła do gustu (zdjęcie u góry po lewej :o))
do domu wchodziłam o 6 rano nieżywa...
ale warto było, w przyszłym roku bierzemy już namioty i jedziemy na całe dwa dni festiwalu =D
idę się pakować bo zaś będę to musiała robić w nocy...
czekajcie na mnie grzecznie :o) :*
c'ya