dawno mnie tu nie było, a dużo zmieniło się od tego czasu...
moja duchowość sięga tego czego się obawiałam, pojęłam to czego jeszcze do niedawna nie potrafiłam zrozumieć, ale z kolejnym krokiem ujawniają się kolejne schody i kolejne niewiadome. One mobilizują mnie do tego abym trwała w tym stanie, którego niektórzy nie rozumieją i dlatego uważają, że się zmieniłam diametralnie, dlaczego? dlatego, że nie widać mojego uśmiechu? że nie mówię tego co leży mi na sercu - tylko tłamszę to w sobie? to, że niektórzy zauważyli brak mojej częstej obecności w pewnych miejscach?? nikt nie pomyślał, że to nie jest moja wina, tylko wina tych którzy wywierają na mnie nacisk, presje i moje stany w których staram się dążyć do pewnego stanu...
stałam się sama dla siebie bramą do której nikt nie ma klucza...
nie potrafię przebywać wśród tłumów, gdyż męczą mnie psychicznie i fizycznie, wszystko przez decentrację, przez to że naumyślnie wtapiam się w rozumowanie danych osób, w ich myśli, zachowanie, oraz perspektywicznego obrazowania ich Świata moimi oczyma itd. strasznie się czasami z tym czuję bo stałam się nieczuła, pozbawiona emocji... ale gdy wkraczam w umysł innej osoby staję się empatyczna, odczuwając to co dana osoba, ale nie wyciągając tego na wierzch - wiem, głupie i zagmatwane, ale prawdziwe i strasznie oddziaływające na mnie w sposób negatywny...
boję się tych stanów, one uzależniają mój umysł...