Leżę i patrzę w wiatrak. Nie myślę o niczym. Stagnacja? Stagnacja.
Miałam jechać do urzędu, posprzątać łazienkę, stworzyć coś, ubrać się.
Leżę i patrzę w wiatrak.
To nie tak, że gorąco, to nie tak, że lenistwo. To jest niemoc. Czasem idiotycznie tęsknię do tamtego miejsca, ale to tylko ze względu na to, że tam było poukładane. Rutyna, ale bezpieczna rutyna. Tutaj... tutaj dzieje się źle.
Ktoś mówi "ja bym to zrobił na twoim miejscu"
"nie powiedziałbym ci"
"miałbym wyrzuty sumienia".
Ha. Jest tyle rzeczy, które mogłam zrobić.
A jedyne co zrobiłam to spróbowanie truskawek po raz pierwszy. I powiedzenie "nie, Kraków nie jest ładny".
Za mało czasu, za wysoka temperatura. Zły kierunek świata, za dużo niedopowiedzeń, zbyt wielki strach. Ja nie umiem, ja nie umiem, my nie potrafimy.
Żółwie.
Czas wziąć się w garść, zebrać w sobie i wreszcie jakoś to wszystko ogarnąć. Może wrócić do tego co działało kiedyś - wszystko jest dla mnie w porządku, wszystko jest dla mnie okej, a potem w nocy nie śpię i wstrzymuję oddech.
Może to lepszy sposób.