Ponad trzy miesiące w Poznaniu. Czas poczynić przemyślenia.
Do tej pory to miasto jest dla mnie bardzo dobre. Być może nawet miłe.
Uciekam od porównywania Białegostoku z Poznaniem, ponieważ wewnętrznie czuję w takim podejściu głęboką nieuczciwość. Oczywiście, że zaraz wyjdzie z moich przemyśleń, że Białystok to ciemnogród, a Poznań to najlepsze miasto do życia; ale tak nie jest. To po prostu zupełnie różne miejsca, z różną historią, różnymi ludźmi. Oczywiście, że od lat uważam, że Białystok zarządzany przez innych ludzi byłby lepszym miejscem, ale to odrębny temat, który komentowałam przez pewien czas.
Są w Poznaniu jakieś mikrogesty. Do tej pory zwiedziłam głównie północną stronę miasta, ponieważ tu mieszkam, tu mam bliżej, a miasto jest ogromne i trzeba stopniowo. Niemniej, mam mocne przekonanie, że w Białymstoku panowała jakaś buceriada; w Poznaniu wszyscy bez powodu życzą sobie wszystkiego dobrego, przytrzymują drzwi, mówią sobie dzień dobry z lekkim uśmiechem. Pomagają sobie w różnych sprawunkach. Mam jakieś nieodparte wrażenie, że tutaj ludzie po prostu na siebie patrzą. Nie, żeby w Białymstoku była jakaś powszechna znieczulica, nie idźmy w tę stronę. Jednak w stolicy Podlaskiego mieszkałam na pięciu różnych osiedlach i w żadnym nie czułam się tak komfortowo. W Poznaniu podczas jednego ze spacerów, które regularnie uprawiam, spadł mi cukier, więc musiałam usiąść, zjeść i poczekać, aż wszystko zadziała jak trzeba. Człowiek chory na cukrzycę może wyglądać jak śmierć w takich okolicznościach. Wszystkie trzy osoby, które mnie mijały, zatrzymały się i pytały, czy wszystko jest ok i czy mi nie pomóc. Czuję się społecznie zaopiekowana, chociaż wiem, że jest to spowodowane anegdotycznym zdarzeniem, na podstawie którego tworzę jakieś wstępne złudzenie.
Wszystko pamiętam z błędami. Ja i moi rodzice uważaliśmy, że przeprowadzka do Poznania jest czymś, z czym zmierzę się bez problemu. Tak zapamiętaliśmy moją relokację z Opola do Białegostoku. W 2014 r., z jedną walizką, przyjechałam najpierw do Białowieży, żeby stamtąd szukać pokoju w Białymstoku, a potem już do miejsca docelowego. Walizka była tak ciężka, że na tej legendarnej kładce nad peronami dworca PKP w Białymstoku oderwała mi się rączka i jedno kółko. Pamiętam, że niosłam w rękach walizkę z postojami co pięć metrów. Ale potem wszystko już było dobrze.
Z tym, że to nieprawda. Algorytm YouTuba wypluł mi ostatnio utwór, którego słuchałam, gdy całymi nocami krążyłam po Opolu, a potem po Białowieży tuż przed przeprowadzką. Odsłuchałam i natychmiastowo przypomniały mi się wszystkie te wątpliwości, pytania, które sobie zadawałam, a także płacz, który stale mi wówczas towarzyszył. Bardzo mocno przemyśliwałam to, co się we mnie tak naprawdę dzieje. Dlaczego podjęłam taką dziwną decyzję? Przecież mogłam studiować we Wrocławiu. Czemu uciekam i przed czym?
Potem, już w Białymstoku, doświadczałam głębokiej samotności. Te wszystkie wieczory i noce, gdy gapiłam się w ścianę, kompletnie nie wiedząc, co się ze mną dzieje, są po prostu faktem. Dzwoniłam czasem do ludzi z Opola, jednak oni mieli już swoje życie. Ja jeszcze go nie miałam.
Ta przeprowadzka do Poznania była milsza, chociaż równie trudna. Chcę to zapisać, bo potem znowu będę miała błędy w pamięci. Już ponad dwa lata temu, kiedy zaczęło mi się w Białymstoku wszystko psuć i zakrawać o bezsens, Jarek powiedział do mnie: przeprowadź się do Poznania. Pomyślałam wtedy: człowieku, ja jestem w najgłębszym stadium depresji, zjedzenie śniadania jest poza granicami moich marzeń, a mam się przeprowadzić? Nie wierzyłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Kiedy zdecydowałam się składać papiery na polonistykę w Poznaniu, siedziałam z kotem na balkonie w upalny dzień. To była sobota, wstałam o piątej rano, bo jakaś myśl mnie wyrwała ze snu i potem nie mogłam spać. Paliłam papierosy. Bardzo męczyło mnie to, że wszystko, co robię w życiu, kompletnie mnie nie dotyczy. Że żyję obok siebie.
I wtedy Sos (mój kot) przestał się wygrzewać, tylko zrobił coś, czego nigdy wcześniej i później nie robił: w tym pełnym słońcu wysrał się na środku balkonu. Tego samego dnia złożyłam papiery na polonistykę.
Dziękuję kotu za ten nieznany gest. Potem wszystko potoczyło się jak trzeba: Jarek mnie ocalił, pomagał mi, aż w końcu przyjechał po mnie do Białegostoku i wywiózł z kotem do Poznania. Chyba raz na zawsze.
Białystok wspominam na wielu płaszczyznach. Jedna z nich to ta muzyczna; byłam dziś w Poznaniu na długim spacerze. Młode chłopaki na Armeńskiej uprawiali rapsy. Przed dwudziestą drugą wpadłam do Żabki po fajki, a tam na pełnej kurwie leci "Nowy Trueschool" Palucha, dwie pracownice tańczą z rozkładanym towarem. Przypomniała mi się wtedy pierwsza domówka, na której byłam w Białymstoku. Osoby studenckie z polonistyki i prawa na UwB. Disco polo non stop. Wszyscy się świetnie bawili, ja też - ale nie mogłam z nimi śpiewać, bo nie znałam żadnej piosenki. Po ponad dziesięciu latach w Białymstoku nie tylko znam wiele discopolowych piosenek, ale - tak przynajmniej o sobie myślę - jestem w stanie docenić ten rodzaj muzyki, a nawet czytałam książki na temat tego zjawiska. Nie wiem, czy jest jakiś specyficzny gatunek muzyczny przypisany do Opolszczyzny. Kiedyś była to po prostu muzyka popularna, bez nurtu. Chyba nie umiałabym się tam dziś odnaleźć. Nie dlatego, że nie umiem czy nie chcę, ale dlatego, że coś, co kiedyś było dla mnie podstawowym miejscem, jest dla mnie współcześnie nie do zrozumienia.
Nie umiem się zakochać. Jestem cyniczna, choć nie chcę. Mam mało wolnego czasu, wszelkie wolne chwile spędzam z moimi dobrymi przyjaciółmi. Na przykład ostatnia niedziela: byłam z przyjacielem na pięciu wystawach, potem zjedliśmy obiad nad Wartą i dalej zostało mi parę godzin dnia na naukę. Ponieważ nie mam czasu za dnia, spotykam się z ludźmi w nocy. Ale jestem już kompletnie wyprana ze zdolności żywienia uczuć romantycznych. Byłam ostatnio na randce z interesującym mężczyzną, chodziliśmy po Cytadeli i gadaliśmy od pierwszej w nocy do piątej nad ranem. Napisał do mnie po jedenastej następnego dnia, czy dobrze spałam. Mój mózg zaczął pracować: jeżeli mu odpiszę, to z grzeczności będę musiała zapytać, czy on się wyspał. W mig dotarło do mnie, że nie obchodzi mnie to, jak mu się spało. Więc nie odpisałam. Poczułam się jakąś emocjonalną ruiną.
I przemawiam do siebie, że ten hermetyczny świat, w którym aktualnie żyję, jest odpowiedni, ale nie mam do tego pełnego przekonania. Na pewno w tej sytuacji lepiej mi idzie z recytacją i rozumieniem tekstów na studia, bo dużo myśli kieruję na zrozumienie rzeczy ulotnych, ale trochę dziczeję. Jest w tym dużo szczęścia, bo czuję, że jestem w odpowiednim miejscu i czasie. Z drugiej strony, czuję, że umykają mi nieodpowiednie miejsca i czasy, w których też powinnam się znaleźć.
Inni użytkownicy: roksejn666rolbrixpatrol9977karolinapiwkokacyczeklexiorliluux3haowsidzidzi99nicoleee222x
Inni zdjęcia: W ciepły dzień elmarWakacyjne dziewczyny bluebird11Ja nacka89cwaKanna....:) halinam"Hej, idę w las." ezekh114Coś krótki. ezekh114Brak zdjęć patusiax395Kocio kerisJeep ? ezekh114Casus tęczy ? ezekh114