Dum spiro, spero, czyli "póki oddycham, nie tracę nadziei". Jest to jakby tytuł przewodni, którym staram się kierować od prawie roku. Za jednym razem mi wychodzi, a za drugim tonę w morzu rozpaczy. Ale kto by się tym przejmował? Bliscy ani przyjaciele tego nie dostrzegają - nie pozwalam im tego dostrzec - a całej reszcie ludzkości jest to obojętne.
"Wszystko, cokolwiek zdarzyło się potem, było wynikiem uczuć,
jakie miotały mną przez cały wieczór. Byłam wściekła. Byłam
nieszczęśliwa. Byłam śmiertelnie obrażona i śmiertelnie zakochana.
Na zmianę wpadałam w czarną rozpacz albo w radosną nadzieję,
ale radosna nadzieja błyskawicznie gasła, a czarna rozpacz trwała."