Cholera.
Czuję się tak cholernie obco we własnym domu, własnym pokoju, nawet we własnym ciele. Czuję, że nie jestem sobą. Że ktoś zabrał tamtą Kai, rzucił nią o ścianę i poczekał, aż się wykrwawi. Wymienił ją na bezwartościową szmatę, dla której nic się nie liczy. Pogubiłam się. Gubiłam się tyle razy, ale przynajmniej znałam powód- hizak. Teraz nie wiem, czemu dzieje się ze mną coś takiego. Nie wiem, dlaczego wszystko wyparowało.
Ile razy postanowię, że będzie lepiej, że wezmę się w garść, tym jest gorzej. Z dnia na dzień zakopuję się coraz głębiej i nie potrafię już wyjść. Nie widzę światełka. Próbuję od roku funkcjonować jak 'normalny' człowiek, ale już naprawdę nie potrafię. Udawać, że wszystko jest dobrze. Nawet się nie uśmiecham. To okropne... przecież zawsze byłam optymistką. Wierzyłam w dobro, w spełnianie marzeń. Ale nie ma już tego w sercu. Zostały resztkiwspomnień i poszarpane, wybrakowane uczucia. A w głowie wielki nieład. Burdel, po prostu burdel. Nie wiem, co myśleć. Nie chcę myśleć o niczym.
Boję się. Chyba jeszcze nigdy nie odczuwałam takiego lęku, że nie dam rady. Mija dokładnie rok i czuję się tak samo, jak wtedy. Nie mam siły iść dalej, nie znajduję jej w sobie. Może źle szukam, a możę problemu w ogóle nie ma, a ja na siłę chcę ubarwiać swoje życiue bólem.
Boję się tego, że się poddam. Dam za wygraną, bo nie mam siły na dalszą walke z sama sobą. Nic już nie pomaga. Choć nie daję tego po sobie poznać, wewnątrz coś jest nie tak.
Boję się każdej, nawet najmniejszej zmiany. Nikomu nie potrafię zaufać, nawet sobie. Wszystko mnie przytłacza.
Wydaje mi się, że stworzyłam swoją siostrę bliźniaczkę, która dźwigała wszystkie problemy, a potem wyrzucała je na fbl. Jak teraz. Nie chcę robić z siebie schizofreniczki, ale w pewnym sensie podzieliłam się na dwie części, bo tak było łatwiej. Nie chciałam stale nosić ze sobą problemów i tego pieprzonego hizakowego bólu. A teraz 'dobra Kai' gdzieś zniknęła, a może raczej została zmiażdżona przez tę wciąż objuczaną negatywnymi emocjami. I coś pękło. Przełamała się bariera, lawina zaległego bólu zwaliła się wprosty na wszystko, co było we mnie dobre i przykryła to w całości.
Boję się. Że zostanie mi to na zawsze. Ten strach przed samą sobą. Egoizm. Bezsilność. Obojętność.
Boję się, że niedługo Kai, którą znacie, zniknie zupełnie. Nie wiem, kim jestem, kim byłam. Tracę siebie i wszystko, co dotąd było mi drogie.
Chciałabym kochać życie jak kiedyś.
O ile nieświadomość bywa słodka, bezsilność zawsze zanurzona jest w czarze goryczy.
Rozpacz i poczucie bezsensu owiane mgiełką obojętności.
nigdy nie myślałam, że wyslę 16smsów na raz, by Ci to powiedzieć.