Na chwilę przymknęłam oczy, krople deszczu spadające z nieba spływały po moich policzkach rozmazując makijaż. Nagle miejsce chłodnego deszczu zajęło rażące w oczy słońce, a cicha dotąd ulica rozbrzmiała najróżniejszymi dźwiękami. Powoli rozchyliłam powieki przyzwyczajając oczy do jaskrawego światła, mijały mnie liczne grupki ludzi, ktoś robił sobie zdjęcie przy fontannie, za moimi plecami głośno grała muzyka, kilkoro dzieci starało się naśladować ruchy zdolnych ulicznych tancerzy, dwie kilkunastoletnie dziewczynki podeszły do lidera grupy i zaciekawione zadawały mu kolejne pytania, mężczyzna podrapał się po głowie po czym uśmiechnął ciepło wyraźnie przytłoczony pytaniami, stałam zbyt daleko by słyszeć o czym rozmawiają. Wstałam i podeszłam bliżej, dziewczyny schowały do toreb jakieś kartki po czym dołączyły do trójki tancerzy, niezdarnie powtarzały po nich każdy ruch, wokół zbierało się coraz więcej ludzi. Znałam ten układ, muzyka wydobywająca się z głośników bomboxa również coś mi przypominała. Małe de ja vu, uczestniczyłam już w tej sytuacji tylko z innej perspektywy. Pokaz zakończył się gromkimi brawami, podczas ukłonu zauważyłam nazwę szkoły tańca znajdującą się na koszulkach całej grupy Carmen dziewczyny dobrze wybrały, też tam zaczynałam, na pewno nie będą żałować. Odwróciwszy się zauważyłam tuż przed sobą jadącego na rowerze mężczyznę, przejechał przeze mnie, jakbym była duchem ale przecież nie umarłam.
- Szkoła tańca Carmen zaprasza, dołącz do nas. Przyjdź na trening 23 lipca 2005r. przeczytałam z przydeptanej ulotki, kolejna rzecz, która się nie zgadzała, przecież mamy rok 2012. Zmarszczyłam czoło starając się zrozumieć sytuację.
- Roksi musimy iść - prosiła jedna z dziewczyn, blondynka, ubrana w bardzo dokładnie dobrane do siebie kolorystycznie ciuchy będę cię błagać póki się nie zgodzisz.
- Przecież wiesz, że to nie ode mnie zależy, mama musi mi to podpisać - odparła ze smutkiem druga, szatynka, ubrana wiele luźniej, szerokie dresy i bluza wyglądająca jak zdjęta ze starszego brata
- Porozmawiam z nią - zaproponowała pierwsza z ogromnym entuzjazmem w głosie.
- Domi, to się nie uda - skomentowała zrezygnowana. Szłam za nimi, kierowały się w tą samą stronę co ja, po kilku minutach zatrzymały się pod moją kamienicą, weszły na drugie piętro, zapukały do drzwi mojego mieszkania. Otworzyła im kobieta do złudzenia przypominająca moją matkę, była w ciąży, najwyraźniej w ostatnim trymestrze, mocno zaokrąglony brzuszek ukryty był pod męską koszulą w kratkę. To była moja matka, ale przecież ona nie żyje, już od siedmiu lat. Łzy zakręciły mi się w oczach. Kobieta powitała dziewczynki z szerokim uśmiechem. Dopiero teraz dokładnie przyjrzałam się szatynce, znałam jej twarz, znałam ją ze zdjęć wiszących w moim pokoju jeszcze kilka lat temu, tą drugą też, najlepsze przyjaciółki od zawsze na zawsze, szkoda, że to zawsze skończyło się wraz z rozpoczęciem liceum. Dlatego znałam tą historie, już raz ją przeżyłam i nie miałam najmniejszej ochoty by przeżyć ją jeszcze raz.
- Mamo, podpiszesz mi ? - spytała młodsza wersja mnie machając matce przed nosem zgłoszeniem, które dostała od lidera Fresh Crew. Chwyciwszy kartkę kobieta dokładnie przeczytała wymagania i zabrała się za wypełnianie, wszystko się zgadzało, imię, nazwisko, data urodzenia. Skąd się tu wzięłam ? Po co się tu pojawiłam ?
Nie przeżywałam od nowa każdego dnia, ukazywały mi się tylko urywki z mojego nastoletniego życia, ważne fragmenty, które coś w nim zmieniły. Pierwszy trening z Fresh Crew, wyprowadzka ojca, w końcu dowiedziałam się co było powodem ich rozstania, miał kogoś, inną kobietę, przez te wszystkie lata mogłam się tego tylko domyślać, ponownie przeżyłam narodziny Daniela, śmierć mamy i krótkie życie brata, maluch nich nikomu nie zrobił, a był na świecie tylko kilka godzin, może tak było dla niego lepiej. Przypomniałam sobie jak męczące były treningi i jak wiele czasu spędzałam na nich po śmierci mamy, to dało mi kopa, negatywną energie przekładałam na dobre układy. Widziałam nasz pierwszy wspólny turniej, pierwsze zwycięstwo, pierwsze dni w nowej szkole, popularność jaką zdobyliśmy jako zespół. Taniec dawał mi siłę na wszystko, na to by radzić sobie bez rodziców, by nie odpuścić, nie przegrać własnego życia. Potem wszystko zaczęło się psuć, kryzys w grupie, ciągłe sprzeczki i nasz nagły rozpad, tuż przed kolejnym turniejem. Rozpoczęcie liceum i solowych treningów, dołączenie Dominika, nasz duet wiele dla mnie znaczył, ale skoro wcześniej dawałam sobie radę bez niego czemu teraz miałabym nie dać ? Wtedy wszystko prysło, znów poczułam na policzkach chłodne krople deszczu. Czyżby o to chodziło ? Żebym zrozumiała, że jestem wystarczająco dobra by dorównać Dominikowi. Byłam przemoczona i zmarznięta, siedziałam na zimnej ławce. Jak na połowę września wieczór był mroźny, drogę do domu poza latarniami rozświetlał srebrzysty księżyc, który przypominał swoim kształtem rogalik, gwiazdy skryły się pod deszczowymi chmurami.
Duże krople bębniły o metalowy parapet zostawiając po zewnętrznej stronie szyby mokre smugi, silny wiatr co chwile zatrzaskiwał uchylone okno razem z delikatną, białą firanką. Sypialnia wyglądała jakby przeszło po niej tornado, tornado o imieniu Dominik. Zawsze pakował się na ostatnią chwilę, wiecznie czegoś zapominał, nie umiał zaplanować swojego bagażu. Chwyciwszy bluzę, która leżała w nogach łóżka podsunęłam ją pod swój nos, pachniała nim, jego perfumami, zapachem jego ciała, uśmiechnęłam się przytulając ją do siebie. Leniwie podeszłam do komody by wyjąć z niej piżamę, układ szpargałów stojących na niej zmienił się, zmarszczyłam czoło starając się przypomnieć sobie jak wyglądało to wcześniej, dopiero po chwili zauważyłam, że na skraju szafki leży album, który dotychczas służył jako podstawka pod wazonik ze storczykiem. Po kąpieli z westchnieniem opadłam na łóżko, dzisiejszy dzień przyniósł mi wiele wrażeń. Ułożywszy się wygodnie pod chłodną, satynową kołdrą wzięłam do ręki stary album ze zdjęciami, pamiętam jak jeszcze kilka lat temu siadałam z mamą przy dużym hebanowym biurku, które stało w tym pokoju, wspólnie wybierałyśmy najlepsze zdjęcia, a potem opisywałyśmy je dokładnie i wklejałyśmy. Otworzyłam album na pierwszej stronie, na jednym z niewielu zdjęć, na którym byłam z tatą. Rzadko bywał w domu. Ciągłe wyjazdy służbowe, późne powroty z pracy, brak zainteresowania z jego strony, był przekonany, że drogie zabawki zastąpią mi jego obecność, nigdy nie miałam ojca. Kiedy już pojawiał się w domu oboje starali się odbudować swoje małżeństwo jednak kończyło się to wielogodzinnymi awanturami, Daniel był zupełnie nieplanowanym dzieckiem, miałam być jedynaczką, gdy ojciec usłyszał o ciąży po prostu spakował się i wyprowadził, chciał rozwodu. Mamie było ciężko zwłaszcza wtedy, gdy dowiedziała się co było powodem ich rozstania, Daniel był tylko pretekstem. Siedem miesięcy później siedziałam w szpitalu z niecierpliwością czekając na swojego braciszka, zawsze marzyłam by mieć rodzeństwo, w końcu podeszła do mnie zapłakana babcia bełkocząc coś o tym, że mama teraz będzie szczęśliwa, że tam gdzie poszła będzie jej lepiej. Nie rozumiałam. Dopiero po kilku godzinach dotarło do mnie, że zostałam sama, straciłam zarówno mamę jak i brata.
Wspomnienia krążyły po mojej głowie, widziałam pogrzeb mamy, doskonale pamiętałam moment, w którym po pięciu latach przebywania u babci ponownie weszłam do swojego rodzinnego mieszkania, które w dniu moich osiemnastych urodzin stało się moją własnością.