`Nagle Clarissa chce pokazać Louisowi całe swoje życie. Pragnie rzucić je na podłogę pod jego stopy; wszystkie barwne i bezsensowne chwile, których nie można przekazać w opowieściach. Chce usiąść razem z Louisem i poddać je dokładnej analizie.`
Spotykając kogoś na swojej drodze można doznawać przeróżnych emocji,
mogą się one pogłębiać wraz z upływem znajomości.
Ale nie można od razu ubierać nieśmiałych, rozwijających się uczuć
w wielgachne, zobowiązujące słowa!
Dlaczego on tak się musi spieszyć, powtarzać w kółko coś, o czym ona wie, że jest nieprawdą? Widzi, niemalże codziennie, jak biedaczek próbuje ogarnąc narastające w nim emocje i zebrać je w garść. Robi to nieudolnie i po prostu źle, dobierając tej mieszaninie pozytywnych uczuć słowa z najwyższej półki. Zniechęca ją, zamiast fascynować i zachęcać.
Tymczasem ona nie doszła nawet do zauroczenia. Prawdę mówiąc, nigdy go nie było.
Z drugiej strony, można znać kogoś i być tak bardzo pewnym, co się czuje. Nie chodzi nawet o długość znajomości, nie sądzę że to zawsze ona jest miarą uczuć. Chodzi o to małe coś, coś co pojawia się na samym początku. Prawie zawsze coś się pojawia, nawet najmniejsze. Można jednocześnie nigdy tej osobie nie powiedzieć, ile znaczy, co się do niej czuje. Dlaczego?
To małe coś na poczatku znajomości czasami jest pozytywne, nawet bardzo. I ta mała iskiereczka zamruga na chwilę, i wiadomo już, że będzie się rozwijać coś przyjemnego, miłego, potrafiącego przynieść ulgę.
Jendak czasami,bardzo rzadko,nic się nie pojawia. Próbuję nadać tej nicości jakiś kształt, ale nie jest on nawet przyjemny.