Sto tysięcy lat mnie tu nie było.. O.o
Ale chyba znów mi się nazbierało, więc wracam.
Nie wiem, czy 'prześladowania' to dobre słowo, ale- skończyły się. JA je zakończyłam.
Ale nie, to nie było śmieszne. Było straszne i autentycznie niebezpieczne. Chcąc, nie chcąc, musiałam..
Przecież rozstania zawsze bolą, nieważne jak długo 'bycie' trwało, nieważne, czy wogóle się coś zaczęło.
Niczego nie było, choć mogłoby
być toksycznie i bez powrotu.
Ale powrót jest.
I nawet nie samotny. Już nie.
Czy to normalne, że czuję do tego pbl dziwnie wzruszający sentyment?