Dobra, Powrót Jumy.
Taak... co prawda ta notka będzie inna niż poprzednie (które po przeczytaniu oceniłam na 6+ i jak się pani Łatka do czegoś przyczepi, to powiem jej, żeby napisała coś lepszego. To było cudowne. Nie podejrzewałam sama siebie o taki kunszt wykonania i tyle serca i innych narządów włożonych w napisanie tychże 'kartek pamiętnika' można by rzec). Ale i tak będzie długa. Bo, wierzcie mi lub nie, naprawdę sporo zdarzyło się, odkąd mam ten fbl w dupie. Czyli jakieś trzy tygodnie.
Po pierwsze:
Na dobry początek impra u kuzynki. A mianowicie bierzmowanie (tak, kurwa, dobrze widzicie). Ale kto mówi, że i na takiej uroczystości obowiązuje abstynencka czystość i pełna kultura? W kościele stałam bite dwie godziny. Opierając się o tylną ścianę kościółka (właściwie bardziej przypominał jakiś przedwojenny barak, tudzież wychodek tutejszej ludności, ale mniejsza z tym). Pierwszą godzinę dzielnie przetrwałam, czasem nawet słuchając wywodów duchownego, który próbował przekazać coś ludności leżącej pod ławkami z nudów. Drugą godzinę stwierdziłam, że gówno mnie to wszystko obchodzi, wyjęłam z kieszeni mojego wiernego iPoda i zaczęłam sobie układać pasjansa. Ludzie, którzy stali obok mnie oglądali grę z takim zainteresowaniem, jak bym oglądała co najmniej Euro 2008. Wreszcie (nie wiem, czy to z powodu zaschniętego gardła, czy zagłuszania poprzez głośne chrapanie) duchowny zamknął swój szanowny ryj. W tym momencie stado ludzi rzuciło się biegiem do drzwi. To niemal jak czekanie na prezenty na gwiazdkę, trzeba zjeść tą cholerną kolacją, odfałszować parę kolęd i dopiero dostaje się prezenty. Teraz tak samo, katorgi w baraku (tudzież wychodku) i teraz nareszcie, upragniona wolność. Poszłyśmy z kuzynką pod sklep. Tak^^ chyba nie muszę mówić, co było dalej ;P Ale kurwa powiem. Już czekali w maluchu Jaca, Witek, Bugaj i Marcin (od samego początku zalany w trzy dupy). Marcinek siadł za kierownicę, Bugaj na tylnym siedzeniu już trzymał skrzynkę Specjala i trzy Markoniacze. Dziesiątką dojechaliśmy do paśnika. Najzajebistsze miejsce na ziemi. Sianko, ciepełko, świeże powietrze i las. Czyli jest, gdzie się najebać i jest, gdzie się wyszczać. Raj na ziemi, czyż nie? ;] Do środka weszłam nawet świadoma, że tam wchodzę. Kiedy i w jaki sposób wyszłam (czy też raczej, wyturlałam się), nie pamiętam. Pamiętam tylko, że maluch nie chciał odpalić. Jednak jako tako dotarliśmy do domu cali. Wchodząc, niewinnie się potknęłam (moja wina, że robią takie wysokie progi w tych cholernych drzwiach??!!) i jak się wyłożyłam, to nawet nie wstając, podczołgałam się do łóżka i obudziłam się dopiero o piątej nad ranem. Wypiłam 1,5 litrowy karton soku jabłkowego. Jagoda (moja kuzynka i się jej nie wstydzę :*) pilnowała mnie cały czas, za co wielki respect, szacun i w ogóle podziw. Dziękuję ;] Dziękuję też Adze, bo tam była (przynajmniej przez chwilę) a to najważniejsze ;* To tyle, sprawozdania z walentynek.
Dalej:
W piątek Estrada. Ojj, trzymajcie się^^
Z Zuzz. Dotarłyśmy (dla rozwiania wątpliwości, na Zielone Żabki) trochę za wcześnie. Jakoś tak łyso było na trzeźwo, to postanowiłyśmy skoczyć po jakiś procent. Słodka Dziurka od razu przypadła nam do gustu, jeśli chodziło o nasze zamiary. Zuzz opierdzieliła ramę Black Devil, a ja zdybałam jakiegoś żula, żeby nam wyświadczył małą przysługę. Gość za dwa szlugi prawie nas po rękach całował. Nasze "Mountain dew" musiałyśmy spożyć przed klubem, bo nas nie chcieli wpuścić. Już na wstępie było więc dość fajnie, gdyż (jak to ciocia Sylwia ujęła, "Ja szłam prosto, tylko czas i przestrzeń się uginały"). Na koncercie, gdyby było nieco więcej ludu, nawet pogo fajne by wyszło. Ale z początku po środku sali skakały trzy osoby, z czego dwie zalane w chuj, także jakoś nie tam nie ciągnęło. Poznałam Fifiego i Kalibra, aczkolwiek niestety nic z tego nie wyszło. Cóż. Życie. (myślę, że w tym momencie tylko Ola i Kaliber mogą się domyślić, o co chodzi. ale nie martwcie się, mało interesujący incydent. Jak większość incydentów, szczególnie w moim wykonaniu oO)
To pierwsza część notki, druga jutro. Nie zmieściła się jebana sucz ;/;/