HAPPY HAPPY HAPPY
przecież jestem już dużą dziewczynką, przecież zaraz skończą mi się palce, żeby pokazać ile mam lat, przecież życie skopało mi już tak dupę, że jest ona uodporniona na każdy ból, przecież to że pije, pale nie znaczy że sobie nie daje rady, bo daje, idealnie. tylko odrobinę podupadam, tylko gubię po drodze kawałeczki siebie, tylko się rozpadam, tylko zaraz wybuchnę, eksploduję i zniknę.
Samej byłoby mi lepiej. Nie dlatego, że sama byłabym szczęśliwa. Myślałam, że jeśli kogoś pokocham, a później związek się rozpadnie, mogę tego nie przeżyć. Łatwiej jest być samemu. Bo jeśli się nauczymy, że potrzebujemy miłości i ją stracimy, jeśli będziemy na kimś polegać, zbudujemy życie wokół związku, a później wszystko się rozpadnie czy taki ból da się przeżyć? Utrata miłości jest jak uraz, jak umieranie. Z tą różnicą, że umieranie ma swój koniec. A to? Może trwać wiecznie.
My, kobiety chyba zbyt często nie doceniamy naszych ukochanych. Niby Narzeczony nas słucha, ale przecież widzimy, że kątem oka zerka w telewizor. Niby wyręczy nas w zakupach, ale przyniesie wszystko, tylko nie to, co potrzeba. Niby jest taki zazdrosny, ale sam spogląda na inne dziewczyny. Ile to razy irytujemy się, gdy on się spóźni lub zrzędzi, że my się spóźniamy. Ile to razy irytujemy się, bo nie lubimy niespodzianek, a on nam takie funduje lub odwrotnie- lubimy je, a on nigdy nas nie zaskakuje.Ale starania najlepiej wychodzą wtedy, gdy mówi, że nas kocha i że tęsknił tak bardzo, a my widzimy to w jego oczach.
Właśnie teraz mam ochotę rozpuścić włosy, być potargana, mieć czarny, mocny makijaż i czarną sukienkę. Chcę mieć promile we krwi i fajkę w dłoni. Chcę czuć wszędzie dym papierosów, a może i nie tylko. Chcę tańczyć całą noc i mieć gdzieś, co pomyślą sobie inni.
Na dzisiaj to koniec, dziękuję bardzo :)