Linkin Park - Lies Greed Misery
Czyli bomba energetyczna.
Cóż ciężko to opisać, ale...
W piątek po posprzątaniu wszystkiego co się dało i zrobieniu pierwszej setki w tym roku wróciła ekipa kajakowa. Zaczął się mecz otwarcia i grill. No i wiadomo, kluchy pogaduchy :p tak trochę zeszło i dopiero jakieś pół godziny przed pksem ocknąłem się, że musiałbym się spakować. Pakowanie poszło nawet sprawnie (jakieś 10 minut). Gorzej, że jak już byłem gotowy skapnąłem się, że nie mam biletów. Panika w takich momentach się bardzo udziela zwłaszcza, że czas goni niemiłosiernie. No, ale naszczęście tym razem pamięć mnie nie zawiodła i przypomniałem sobie gdzie ciepnąłem tę kopertę. W sumie, pożegnawszy się ze wszystkimi, biegiem wyruszyłem z domu. Nie wiem co mnie naszło, ale zachciało mi się lecieć na główny przystanek. Jak dobiegłem wsiadały ostatnie osoby. Dobrze, że Gizmo przepuszczał...
Po dojeździe do Piły trochę szwędania i udaliśmy się w końcu na kebab - wiadomo kogo zawsze ciągnie do niezdrowego żarcia :> Kilka kwestii się rozjaśniło co też poprawiło mi humor. Około godziny 23 wsiadaliśmy do Polskiego Busa. Droga do Warszawy mija szybko. Trochę gadasz, trochę kimasz i tak na zmianę ;> nadal tylko ubolewam że nie ma tam jakichś kanap (jak na tyłach sal w heliosie) zamiast foteli ;p
Po dotarciu i zaopatrzeniu się w bilety ruszyliśmy do cioci. Zostawiliśmy co trzeba i poszliśmy się troszkę przejść. Empik warszawski trzeba było zaliczyć obowiązkowo! Trochę też połaziliśmy tam gdzie wypada - czyt. Krakowskie Przedmieście itd. Dobrze, że mieliśmy Anię przynajmniej sprawnie to szło.
Po obiadkach powrót do cioci szybkie przebieranie, przepakowywanie, kończenie koszulki dla Miśka. I ruszamy pod stadion.
Pod stadionem zlądowaliśmy już po 15. Teoretycznie ludzi była masa, ale jak patrzę na to teraz z perspektywy czasu, to w miarę szybko dostaliśmy się do środka. Opaskowanie i GO! Czekaliśmy grzecznie przed schodami na trybuny (trzeba było przez nie przejść na płytę). I nagle, jedna z bardziej magicznych akcji tego dnia. Po lewej, przy pierwszych schodach, nagle ktoś się wyrwał z tłumu, przedarł przez ochronę i wbiegł na samą górę. I w ułamku sekund znalazł swoich naśladowców. Cała fala ludzi zaczęła wspinać się po schodach, a także jak my, po trawie. Biegiem do wejść... Huh. Ochrona delikatnie mówiąc nie ogarnęła ludzi :) po dostaniu na trybuny jak najszybciej na płytę. Udało nam się dopaść ładne miejsca (15 metrów od sceny?). 2h czekania do rozpoczęcia koncertów. Dobrze, że wodę też się udało skołować za free.
- 18:00 - Fisz Emade Tworzywo - hmm. Ciężko mi wydać jakiś konkretny osąd. Jakaś muzyczka, ludzie bounceowali ciut. Spoko, ale niech już schodzą :D
- 19:00 - De La Soul - O kurde! Nie no naprawdę, czegoś takiego się nie spodziewałem... Nie słucham jakoś specjalnie tego typu klimatów, ale ich koncert był wprost świetny. Cudowny kontakt z publiką... Rozkręcili taką imprezę, że szok. Chyba wszyscy się wczuwali. Nawet ci którzy przyjechali tylko na LP (w tym ja). Naprawdę. Strasznie fajny klimat wytworzyli i przy nich szybko czas zleciał! Chciałbym jeszcze kiedyś pojawić się przypadkiem na ich koncercie :D
- 20:30 - Garbage - Hmm. Odczucia mieszane. Dobrze grali, ale było tak jakoś nijako. Może to przez zmęcznie? A może dlatego, że wcześniej nie zapoznawałem się z ich twórczością (ale np. DLS też nie znałem, a mnie tak pobudzili :P ...). W każdym razie, dało się przeżyć. Napięcie rosło, bo zbliżała się ta godzina czyli...
- 22:30 - Linkin Park - Zacznijmy od tego, że nie wyszli o planowanym czasie. W sumie nic dziwnego. Mają swoje konstrukcje specjalne, ekran, inne światła, podesty. Bajera :D Podniecenie ludzi rosło wraz z każdą pojawiającą się na scenie dekoracją lub instrumentem :> Czekaliśmy. Światła się ściemniły, oni wyszli i nagle jeb! Z bomby A Place For My Head. To było jak taki mocny kopniak. Pozytywny :p Given Up jako drugi na poprawienie! Niestety, niektórzy nie wytrzymali tempa i ciśnienia... I przypadkowo wciągnęli mi Misię. Stałem jak taki kołek. Miejsce, za które przelaliśmy tyle "krwi, potu, łez" (:D), było puste. Tzn. Zostałem z Remem. Mogłem się wyżyć, ale jednak bez najbliższej mi osoby nie byłoby to to samo doświadczenie. Ruszyłem na poszukiwania, które zajęły mi jakieś 3 piosenki. Kompletnie nie mogłem się wczuć. Na szczęście w końcu ją znalazłem. I w zasadzie do końca koncertu bawiliśmy się w przedzieranie do przodu :D Ciut straciłem, ale cieszę się naprawdę, że odnalazłem moją zgubę, bo bez niej to by wcale nie miało sensu. NO, a tak, mimo, że w oddali, to śpiewaliśmy, skakaliśmy, dawaliśmy z siebie wszystko. Szkoda, że niektórzy ludzie byli sztywni. Na szczęście nie wszyscy i ogółem publika na pewno była lepsza niż w Chorzowie :) Najlepszy z koncertów. Zleciał szybko jak cholera. Jak ekspres mijający nieistotną stację... Ale był naprawdę fenomenalny. Myślę, że po tych reakcjach ludzi manager Linkinów ułoży następną trasę po Europie tak, że zostaniemy uwzględnieni, bo teraz mam ambitny plan, dostać się z Misiem na przód jak Remo. I też dotknąć któregoś ze wspaniałej szóstki :d
Dzięki za to przeżycie Panowie.
A i pozdrowienia dla ekipy koncertowej!
Teraz czekam jeszcze 11 dni na porcję, nowych odjechanych kawałków...!
Zdjęcie pożyczone z fejsa. Aha. I szkoda kurde, że Linkini mają aż tylu fanów. Jak usłyszałem wczoraj realcję z Trivium z Poznania to wow. Taki kontakt z zespołem... No, ale cóż. Musiałem wybrać. Nie żałuję. Ale przy następnej okazji jadę i na LP i na Trivium. Żeby zachować jakąś równowagę w moim słuchaniu pomiędzy " techno" a metalem :D Jak się cieszę, że poznałem oba zespoły.
To tyle zachwycania. Peace grzybki! I dziękuję żyrafko! ;)