Wszystkie chwile takie ulotne..
Tak cholernie mnie boli serce, jak ludzie dodają zdjęcia swoich dzieci od razu po porodzie, zdrowych, machających rączkami, nóżkami, bez żadnych asymetri, sond w nosie, macie je od razu przy sobie, widzicie jak wygląda, ja to wszystko wspominam jak koszmar, nie wiedziałam jak wygląda moje dziecko, pamiętałam tylko ciepło skóry, płacz, gładką skórę i gęstą czuprynkę. Na tym moje wspomnienia się kończyły. A w głowie pozostawało tysiąc pytań bez odpowiedzi. A teraz czeka nas ciągła walka. Codziennie ćwiczymy. Wy płaczecie na szczepieniach dzieci. Ja mojemu które ma proste ręce i ich nie zgina, mam wyrobić zgięcie.
Przy czym córka płacze z bólu, aż jest fioletowa. Wiecie jakie to kurewski ból serca? Nie mam innego określenia. Fakt, że sprawiam swojemu dziecku ból, taki cholerny, kiedy widzę jak opada z sił, po chwili zasypia, ze zmęczenia.. Wiem, że to dla jej dobra i jej pomagam. Ale czemu nie mogę cieszyć się w pełni urokami macierzyństwa? Czemu nie może być dla mnie problemem właśnie to szczepienie? Stresować się właśnie tym? A nie, że możliwe, że za 3 miesiące czeka nas kolejna operacja? Dlaczego..?
Na duchu podnosi mnie to, że 31 ściągamy gips i nóżki będą WOLNE!!! :))
Dostaniemy również nowe ortezki na rączki, bo z nimi to coraz lepiej.
Nie wiem co z tą asymetrią, ale podobno nie znika ona w miesiąc..
No tak. Małe kroczki.
Choć dla mnie początkowy stan mojego dziecka, a teraźniejszy, to OGROMNY krok naprzód :)
No i wiecie co..
Jedziemy nad morze :) Na tydzień :) Odpoczniemy od wszystkiego.
Ona nie do końca. Ale chociaż od ośrodków rehabilitacyjnych..
I tak w kółko.
Odmówiono nam chrztu..
No tak. W tych czasach to chyba trzeba dać w łapę "księżom" :)
Czemu dziecko winne? Że ma ciągle pod górkę..
Na dodatek użeramy się z orzeczeniem o niepełnosprawności..
I pada.
Piepszony deszcz..