No to zdałam...
No to moje życie wywróci się do góry nogami... a może to i dobrze? Nic mnie tu nie trzyma (no oprócz przyjaciół ale oni i tak zawsze będą), wszystko się wali, nic tylko uciekać. Ciekawe jest to jak często wybieramy formę ucieczki, to co jest najłatwiejsze. Wystarczy spakować swoje rzeczy, wsiąść w samochód i wyjechać. Najlepiej jechać przed siebie, nie zatrzymywać się. Do kompletnie innego miejsca z inną kulturą i jedyne co Ci zostanie to zaklimatyzować się, zmienić się bo osoba którą się było nie będzie pasować do tego miejsca.
Jednak nawet na to nie starcza niektórym ludziom odwagi. Więc tkwią w tym samym miejscu, z tymi samymi problemami, bez pomysłu na przyszłość i zatruwają sobie życie.
Nawet walka po głębszym zastanowieniu się nie zda rezultatu. Bo ile można walczyć i nie widzić efektu? Ile można walczyć gdy druga strona nie ma na to ochoty? To jak walka z wiatrakami...
Na to w sumie wychodzi, że nie ma złotego środka na problemy. One po prostu były, są i będą, no i trzeba się z tym pogodzić.
Tak trochę zeszłam z tematu. No cóż, czasami bywa.