Have you ever had a dream?
Mój dzień zaczyna się szkołą, potem kurs, do domu, nauka, nauka, nauka, spać. I znów rano. Gdzieś uciekają popołudnia i wieczory, a piątek i sobota niczym nie różnią się od poniedziałku. A niedziele spędzam na nauce bądź w kuchni, próbując nie myśleć o maturze i odciążyć trochę rodziców.
To się nie skończy dobrze.
W szkole szaleństwo, nauczycielom odbija, jeden się drze, drugi zmusza do milionów prac, a trzeci nie pozwala zrobić nawet jednego głupiego zadania, pomimo wielokrotnych próśb. Do tego dochodzą niezdecydowane firmy, z którymi usilnie próbujemy współpracować, itp, itd.. Kosmos.
To co dzieje się na przerwach, to inna sprawa.
Mam dość, byle do kwietnia.
O maturę się nie boję, zdam na pewno, tylko wynik nieznany.
Po drodze, przed maturą jeszcze czeka mnie jakże uwielbiany kontakt z urzędami i biur(w)okractwem, bo muszę wyrobić dowód.
W czerwcu zaczynam kurs na prawo jazdy, co jest kolejną rzeczą, na którą czekam.
Chyba już straciłam siłę do walki, to i tak nie ma sensu. Nie ma szans....
Żyję już tylko nauką i muzyką; prawie nic nie jem, nie wychodzę właściwie, jedyną wolną chwilą w ciągu dnia jest 15 minut spaceru do domu ze szkoły, i kolejne 15 minut na pomalowanie paznokci. I jakkolwiek by to nie zabrzmiało, do tych krótkich kwadransów wyczekuję co dnia.
Śpię kiepsko, z dziwnymi snami, albo nie śpię wcale, słuchając muzyki i czytając kolejne podręczniki w telefonie.
Od poniedziałku mam z głowy SU, tyle spokoju przynajmniej.
Katorga...