pomyślałabyś kiedyś, że doczekasz dziwnych, niespokojnych czasów, gdzie wszystkie twoje plany nie mają prawa wypalić, gdzie zamknięta w czterech ścianach będziesz czuła się w końcu dobrze i to sprawi, że zaczniesz wątpić we wszystko, gdzie zaczniesz sobie przypominać wcześniejsze lata wspólnego dzielenia każdego dnia z 'najbliższymi'?
koronawirus, what
minęło prawie 3 miesiące odkąd pozamykano szkoły i nie pozostało mi nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce i dawać radę. jak mi idzie? praca skończona, zadana skończone. ja również. skończona, choć sesja i obrona jeszcze nie nadeszły. skończona tą codzienną walką nie tylko z samą sobą i z własnymi obowiązkami, ale również walką z tymi, którzy powinni okazywać wsparcie.
milion postanowień przy maksymalnym ograniczeniu i minimum działalności przy złagodzeniu obostrzeń. w tym miejscu właśnie jestem. w tym grubym, przerażonym, sfrustrowanym miejscu.
i dni mijają mi od niedzieli do niedzieli. i próbuję zatrzymać każdą minutę piątkowego i sobotniego wieczoru, kiedy obok pojawia się on. i mam masę energii i pomysłów. a godzę się na całodobowe odleżenie dnia. na filmów parę i niezdrowych przekąsek moc.
godzę się na moją miłość, która ostatnim czasy paradoksalnie potrafi znieść więcej. więcej spóźnień, drzemek bez ostrzeżenia, więcej nieodczytanych wiadomości i nieodebranych telefonów. moja miłość leży obok mnie, patrzy na mnie cieplutko i pachnie najcudowniej na świecie.
a co jeśli to mi odpowiada? jeśli zacznę rezygnować z kolejnych kwestii, dla niego. co, jeśli wyprę się wszystkiego, o co walczyłam przez ostatnie 4 lata? jeśli zechcę zamieszkać z nim na jego warunkach i postanowię urodzić mu gromadkę dzieci a potem całymi dniami się nimi zajmować?
to nie może się stać. jeszcze nie.
czy ktoś może mi podać deadline decyzji mojego życia? bo nie mogę się za to zabrać.