pojawiam się tu zawsze, nie wtedy, gdy nie wiem co powiedzieć ludziom, ale wtedy, gdy nie wiem co powiedzieć samej sobie. to dość śmieszne, że ten blog jest jedynym miejscem, które ukryłam przed jakimkolwiek znajomym wzrokiem a mimo to nie zawsze mam na tyle sił? chęci? odwagi? żeby tu zajrzeć i spisać wszystko, co plącze mi się po głowie. dziś jednak przyszłam. odrobinę niepewnie. prowadzę spokojne życie. czasem jakieś kolokwium, nieodpowiednie słowa, nieprzyjemne twarze wyprowadzą mnie z równowagi. czasem doprowadzą do płaczu lub do papierosa. często do bólu głowy. natomiast, ogólnie rzecz biorąc, niewiele mnie obchodzi dopóki środki są a netflix działa bez zarzutu. dlatego właśnie tak bardzo wyprowadza mnie z równowagi jakiekolwiek odstępstwo. zamazuje mi granicę normy czy rutyny i wprowadza w stan wahania. czy to jest moje miejsce? czy jest choćby szansa na to, że mi się to opłaci? czy nie pożałuję za lat parę moich decyzji, mniejszych i większych? czy słusznie postawiłam na jedną osobę całą talię? no tak. bo ostatecznie wszystko sprowadza się do niego. cholerne przywiązanie. nie ma dnia bez myśli o tych małych dołeczkach, 60 km ode mnie. sama sobie dołek kopię, kiedy najpierw stawiam w centrum świata jedną osóbkę, a potem ona mnie zawodzi. sama sobie dolewam kwasu do wody, kiedy chłepczę tą nadzieję, że moje zaangażowanie zostanie zauważone i docenione. jasne, że go kocham. i to całym serduchem. gdyby było inaczej, nie bolałaby każda jedna drobna usterka w naszym wspólnym żyćku. podsumowania brak. wciąż niepewność. bo co innego mi pozostało.