2012. oczywiście mam zapłon, po 6 dniach, ale wybaczcie mi to :)
zaczęło się cudownie, bo w domu najważniejszego mężczyzny na świecie, a później powolutku w dół dół dół. oceny poszły się pierdolić. pozdrawiam polski, geografie, chemię i nie wiem co z fizyką. dowieduję się coraz to nowych rzeczy o sobie, a raczej co wiedzą o mnie ludzie i jak wiele szczegółów z mojego życia krąży wśród nich. słyszę coraz to nowe określenia swojej osoby od o pokrewnych mi osób.
niedługo.. dobra, za miesiąc i troche ferie. może odpocznę od tego wszystkiego jak wyjadę. Kraków. mimo wszystko się cieszę że tam jadę. 5 dni na ułożenie jednego wielkiego syfu w głowie, wytyczenie nowych celów i trzymanie się ich. stanowczo za dużo nakładam sobie rzeczy na barki, a później nie wyrabiam się, jest urwanie dupy i wszystko się sypie. jak jedno wielkie pierdolone domino. ale później ktoś przychodzi, łapie mnie za rękę, wyciąga z góry tych klocuszków i zaczyna je ze mną układać. jest kilka takich osób. im ciężej jest, tym ich więcej. mam to cholerne wsparcie u ludzi, przynajmniej niektórych.
to się sentymentana notka zrobiła. ok, idę układać taby i nakurwiać rocka :D
bless ya!
kocham Cię kotku :*