Może kiedyś mogłabym być na prawdę dobra? I umiała być odpowiednia mimo, że jestem mną? Chciałabym kiedyś móc robić to, co kocham. Nie dla każdego jest miejsce, nie każdy może mieć tą chwilę, w której jest wyjątkowy takim jakim jest. To było miłe, wszystkie komplementy, wszystkie nienawidzące mnie myśli z głowy znikały, po prostu widziały to, co jest dobrze, a to nie byłam nie ja. To byłam ja, najprawdziwsza, taka, jaką zawsze byłam mimo, że nie zawsze chciałam. I nie byłam nikim, nie byłam żałosna, beznadziejna, śmieszna. Podobało się. Może jestem warta tego, czego pragnę? Wybudowali mi niebo dokładnie tak, jak chciałam, dostałam kartkę ze słowami lekarza, których nie zapamiętałam. Ona nie zaproponowała mi, u Nas jest za dużo wolności, za dużo to-Ty-rób-to-co-chcesz-My-pozwalamy. Sama musiałam szukać, a Oni tylko cały czas pytali i narzekali, że nie wiem i chcieli żebym już teraz od tak wiedziała, co ja chcę kto ja jestem czego mi brakuje. Chcieli być okrutnie prawdziwi względem mojego bycia. Chcieli, żebym sama wszystko wiedziała już od razu teraz szybko dawaj. A mi smutno, że ja tak długo nie wiedziałam. Za trzynaście dni będę już nie tutaj. Będę tam, tam gdzie biegnie cała ja, szarpie się rwie wszystko, co tylko mówi stop. Nie wiem jak działa niebo, nie znam zasad, nie znam Ich, nie znam nic poza moją mną. A tak bardzo bym chciała, żeby to właśnie moja ja była tam, gdzie jest.
Budyń czekoladowy, jabłko, 350 kcl. Zmierzam tam, gdzie jestem.
No ale o co chodzi? Wszystko wróciło do toalety. Wszystko spuszczone i zapomniane. I tyle... A przed chwilą 54,8 kg, po rzyganiu. Gdyby rano było 54,5, to byłabym zadowolona, tak dosyć (0.5 kg dziennie, a w przyszły poniedziałek będzie 51.5. Może będzie trochę wolniejszym tempem, ale nie, ja zrobię wszystko.)