Tak, żyję dalej. Mimo iż nadal nie pogodziłam się z brakiem ich obecności. Wciąż odczuwam niemożliwą do wypełnienia pustkę. Mimo iż część mojego świata umarła wraz z ich odejściem. Zabrało to też część mnie. Wyrwało to gwałtownie i boleśnie kawałek mojego wnętrza. Pozostała tam ciemna dziura, której nie da się załatać. Nie jestem cudotwórczynią. Nie potrafię przywrócić nikomu życia. Choć tak bardzo tego pragnę. Nie ma ich. Ta myśl przyprawia mnie o zawrót głowy. Co więcej, nie opuszcza mnie ona na krok. Bowiem w każdym momencie mojego życia, zawsze jakaś część należała do nich. Nawet gdy nie było ich blisko mnie tak fizycznie, ciałem. Wiedziałam, że o mnie myślą. Miałam świadomość, że zastanawiają się co robię, jak się czuję, co u mnie słychać. Dawała mi ona swoistego typu radość. Pewność. To niezwykle motywujące uczucie, gdy wiesz, że jesteś dla kogoś ważna i potrzebna. Pamiętam ich uśmiechy i spojrzenia, gdy napotykaliśmy siebie przypadkiem na ulicy. Było w nich tyle szczerej radości i sympatii. Jak nikt potrafili poprawić mój humor. I jak nikt inny potrafili odczytać z mojej twarzy, oczu i zachowania, co się ze mną dzieje... Wystarczyła jedna krótka rozmowa, by domyślili się, że jest coś, z czym nie mogę sobie poradzić. Wiedzieli, że silę się na uśmiech i udawanie, że wszystko jest w porządku. Przed nimi nie musiałam jednak tego robić. Nie musiałam udawać ani ukrywać, że coś dzieje się nie tak jak powinno. W mig pojmowali moje rozterki i odnajdywali ich źródło. Chcieliście wiedzieć, dlaczego tak bardzo za nimi tęsknię i nie potrafię zapomnieć. Teraz rozumiecie? Byli osobami, przy których czułam się wolna. W ich obecności nie musiałam zakładać maski i udawać twardej, gdy wszystko się nagle rozsypało. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc. I choć czasami drażniła mnie ich delikatna niesłowność, nigdy się na nich nie zawiodłam. Dziecięca beztroska, miliony sytuacji wywołujących uśmiech na mej twarzy i ani jednej, przez którą popłynęłyby łzy. Niezliczona ilość wspomnień, które do dziś żyją we mnie i mienią się wszystkimi kolorami. Brakuje mi ich słów dodających otuchy. Spojrzeń pełnych zrozumienia i pocieszenia. Byli dla mnie jak starsi bracia, których nigdy nie miałam. Chronili mnie przed całym złem tego świata, które czyhało na mnie gdzieś za rogiem i pozwolili, by docierały do mnie tylko promienie słońca, budzące szeroki uśmiech na mej twarzy. Oddalali ode mnie wszystkie zmartwienia. Byli zawsze wtedy, gdy potrzebowałam ich obecności.
Do dziś nie wiem jak to jest możliwe, że Adrian zawsze wiedział, co chcę powiedzieć. Był dla mnie niczym lek uspokajający. Rozmowa z nim, wspólny spacer czy spędzenie czasu w totalnej ciszy, działały na mnie kojąco. Były to dla mnie momenty, oczyszczenia. Nauczył mnie nie tłumić w sobie wszelkich emocji. Pokazał, co to znaczy cieszyć się życiem. Wyrwał mnie ze szpon szarej, nudnej rzeczywistości. Nasze spotkania były takim oderwaniem się od wszystkiego.
Mimo kilkuletniej różnicy wieku, czułam się w ich obecności lepiej niż z rówieśnikami. Mogłam im powiedzieć wszystko, zarówno coś bardzo dobrego jak i złego, bez obaw o ich reakcję. Wiedziałam, że bez względu na jakiekolwiek okoliczności, zawsze będą przy mnie. Nie przewidziałam jednak, że kres tego ''zawsze'' tak szybko nadejdzie. W otaczającej mnie teraz rzeczywistości czuję się niewyobrażalnie obco. Mam tu na myśli jednak rzeczywistość bez nich, gdyż tak naprawdę nic więcej się nie zmieniło. Czas dalej płynie nieubłaganie, ptaki śpiewają, kwiaty kwitną, słońce świeci, nasza planeta wciąż istnieje, a ludzie dalej śpieszą swoimi drogami. Tylko tak jakby mnie w tym wszystkim zabrakło. Nie potrafię się odnaleźć wśród tych wszystkich ludzi, bowiem w każdym nowo napotkanym człowieku szukam właśnie ich. Tak bardzo mi ich brakuje. Marzą mi się nasze rozmowy podczas nocnych spacerów. Chciałabym chociaż na jeden dzień wrócić do tamtych czasów. Poczuć tą niezależność, wolność. A w każdym takim naszym nocnym spotkaniu było coś magicznego. Otaczająca nas cisza, gwiazdy na niebie, niezwykle czyste powietrze, ludzie śpiący w swoich domach kompletnie nieświadomi faktu, że nieopodal ich okien jest ktoś, kto przeżywa teraz chwile, które na zawsze zakotwiczą się w jego pamięci. Większość najpiękniejszych wspomnień z mojego jakże krótkiego życia jest związanych właśnie z nimi. Poszufladkowane wpomnienia przechowuje wszystkie w swej pamięci bez mej woli. A każda szuflada oznaczona jest jakimś ważnym wydarzeniem bądź czyimś imieniem. Nieprawdopodobne jak w przegródkach oznaczonych ich imieniami mieści się wiele wspomnień. Pragnę poszerzyć tę szuflady, jednak jest to niewykonalne bez ich obecności. W najmniej spodziewanym momencie, gdy nareszcie uporządkuję sobie wszystko, szuflady te otwierają się nagle i wszystko ponownie rozsypuje się w mej pamięci. Wtedy zaczynam na nowo porządki. Po raz kolejny mói przyjaciele wracają do mnie w mojej głowie. To niemiłosiernie boli, ta świadomość, że zostały mi już tylko wspomnienia o nich. I czasami jeszcze przyłapuję się na tym, że chwytam w dłoń telefon, wyszukuję ich numer i już mój palec ląduje na przycisku z zieloną słuchawką, kiedy nagle dociera do mnie, że odpowie mi tylko głucha cisza. Ehhh..Jakim człowiekiem mnie ich śmierć uczyniła, sama czuję strach przed konsekwencjami tych zmian. Potrzebuję ich jak mało kogo, a ich właśnie w moim życiu zabrakło... Nikt bowiem nie jest w stanie ich zastąpić. Drugiego takiego samego człowieka nie ma, nie szukaj. Posiadam owszem, nowych PRZYJACIÓŁ, choć myślałam, że już nigdy nikogo przyjacielem nie nazwe. Ale to są całkiem inne osoby. Nie zastąpią mi nigdy ich obojgu. Tak mocno zapisali się w mój życiorys, że nadal nie jestem w stanie wrócić do normalnego stanu. Wierzę jednak, że ich brak uczyni mnie już tylko silniejszą. Mogę się tylko cieszyć, że ich poznałam. A wspomnień nikt mi nie odbierze.