Tak bardzo chciałam mieć swój magiczny dzień. Pierwszy zimowy dzień, z którego naprawdę bym się cieszyła. I tak było. Długo czekałam na pierwszy śnieg. Nigdy wcześniej nie czekałam. Nigdy wcześniej nie lubiłam śniegu. I zawsze był szary i brzydki.Teraz lubię. I jest piękny i biały. I pokrywa kożuszkiem wszystko co popadnie ! Po dłuższych poszukiwaniach czynników tej nagłej zmiany w moich upodobaniach doszłam do jednego wniosku.
Otóż : po (prawie) 21 latach znalazłam swoje miejsce, ktore oficjalnie dostaje etykietkę DOM. Bez przeprowadzek, bez korzystania z 1 łazienki z połową Wrocławia, bez mówienia mi co kiedy i dlaczego mam robić.
Ale teraz niestety kiedy osiągnęłam równowagę w jednej dziedzinie zycia, muszę z trudem walczyć żeby nie spaść z krawężnika innych. Jeszcze długa droga przede mną do usadowienia się w całkowitym środku wszechświata, ying-jang itp :P
Bo póki co dzisiaj denerwuje mnie WSZYSTKO. I jestem najdalej od równowagi jak się da. I tak bardzo chciałam mieć dziś dobry dzień. Pacjentki były miłe, wszytsko sie ukąłdało, ale NIE. Po prostu NIE.
Czy właśnie to pospolicie ludzie pokrętnie nazywają miłością? NAPRAWDĘ?
I tak bardzo chciałam dziś zrobić jakieś zdjęcie. Ale jedyne co wykrzesałam to wyrzucić śmieci i wyjść przed próg z aparatem. Inna sprawa, ze przed progiem mam tylko szopę. Trudno. Musi być szopa.