nareszcie sam...daleko od problemów...swoich...cudzych...cisza...jedynie zboże cichutko szumi i świerszcze czynią swą powinność tworząc tło ,w króre powoli się zatapiam...a słońce zachodzi jakby nigdy nic...od zawsze tak samo...od zawsze bezgłośnie...cała hałaśliwa doczesność wydaje się nagle czymś błahym i przemijającym...na kfiatku usiadła mucha...z taj prespektywy jest równie duża jak słońce...zachodzące słońce...ognisty bóg ,który teraz stal się tylko tłem do muchy i kfiatka...przecież prędzej czy później i tak wszystko przeminie..słońce..kfiatek...mucha...wszyscy...i co wtedy bedzie pierwszym planem;]?