Może to nie jest zbyt mądre, ale muszę się "wygadać", wreszcie powiedzieć co mi leży na sercu i trochę się odciążyć. Bigpig, to m.in dzięki Tobie zaczynam rozumieć niektóre rzeczy. 14 kwietnia zaczął się poczętek końca mojego życia. Teraz to są jakieś straszne sidła, z których nie spsób się wyrwać. Mam wrażenie, że z każdym dniem, z każdym opkowaniem staczam się coraz bardziej. Wiem, że już jestem w drodze na dno, o ile już się tam nie znajduję. Dotyczy to tylko aco, ale słowo "tylko" jest nieadekwatne do tej sytuacji. Ta pustka, wyobowanie, przygnębienie. Kiedyś tego nie czułam. Kiedyś było pięknie. Mimo zły faz, było kolorowo. Słyszałam: "Chyba wszytskie oszalałyście! To gówno, nie bierz tego!" Wchodziło jednym uchem wypadało drugim. A apteki były na każdym kroku, co chwilę ktoś mnie zapraszał na aco. Aż w końcu zaczęli wołać na nas siostry acodin. Przestawałam, zaczynałam i tak na zmianę. Wiem, że jeśli nie aco to coś innego, bo nie potrafię już tak całkowicie się wyrwać. To nie jest uzależnienie. Może to są początki...
Nie chcę żebyście odebrały to jako jakieś chwalenie się.
Bilnas pogorszył się o beszamel, zrobiłam sobie zjadłam, wypiłam jeszcz 0,7 l wody.
Mam straszną ochotę na coś słodkiego, chociaż łyżeczkę masy orzechowej... ale postaram się temu nie dać. Możliwe, że zjem trochę muesli, ale tylko trochę. Wiem, ż to niedozwolone... już sama nie wiem co mam robić. Chęci do odchudzania odeszły, chęć życia, a może raczej zrobienia kroku do przodu. Nawet muzyka nie pomaga.