jestes moja nieustająca troską, niespełnianiem i smutkiem.
nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzić, nie znosze ciebie jako troski jako smutku, nienawdzę.
chcę zniszczyć i zapomnieć...
ale za chwile stajesz sie najprawdziwszym skarbem,
czyms czego się latami nie wyrzuca,
zwykłym drobiazgiem który jednak zawsze jest przy sercu,
najcieplejszym wspomnieniem- chwila radości...
jednak nadal czuje ten okropny niedosyt, pragnienie dotyku, pocałunku uścisku,
dotyku dloni a chociażby dotyku tego jednego paluszka nawet tego najmniejszego byleby to był dotyk a nawet jego skrawek,
malenka cząstka,
tak bym poczuła twą obecność, twoją dusze obok mojej, twoje ciało obok mojego ciała które jest tak zimne smutne i samotne...
nigdy nie poczuje naprawde tej miłości gdyz jest ona zbyt daleko,
oddalona o kilkadziesiąt kilometrów w swojej drodze od ciebie do mnie traci na sile i na wartości, przez co dociera jakby nic nie znacząca słaba i praktycznie nie dająca się odczuć kropelka nadziei..
ale nadzieja to złudne uczucie które szybko potrafi zmeinić się w jej brak a nawet w rozpacz,
rozpacz która mnie nie opuszcza, jakby do mnie przyklejona jakims mocnym klejem,
meczy moją psychike i nasuwa okropne myśli,
ale pozostaje ta jedna myśl- kocham pomimo tej rozpaczy...
i wszystko zaczyna się od poczatku;
znów mi cię brak...
ciekawe czy chociaż przeczytasz...;(