nieważne ileż palców miałem wtedy, przy początku
za jaką sprawką tak zanikały i kiedy
nieważne jak ciężko było się z nimi rozstawać
wieloma rzekami goryczy zalewać brak
patrząc w lustrze jak nos rośnie w paciorkach
że przecież nie ma to żadnego znaczenia
ważne jak spokojnie stoisz na tarasie mych uniesień
wyrzeźbiona gorliwością tamtych minionych lat
nie pod batutą nigdy nie dopełnionych dzbanów
ale żarem palców wypalanych jak świeczki
gdy ja bez rąk, bez nóg, bez ust
a dziś bezkształtny jak stopiony wosk
i tak marną cenę zapłaciłem, i tak niegodną
w czeluściach me serce rzeźbiąc
na twój kształt