Człowiek pod wpływem stresu wytwarza we krwi alkohol, dzięki czemu wydaje mu się, że kocha, że kocha do uzależnienia. Kiedy promile we krwi przerastają ilość czerwonych krwinek, do uczuć docierają złe emocje, myśli o pracy, pieniądzach, jedzeniu. Stajemy się wrażliwsi na muzykę, zalewamy płyty. Wszystko pachnie Kahluą. W rezultacie nasza dziewczyna wskazuje świt, a my idziemy umyć z nią zęby. Pomimo że bardzo ją kochasz, mówisz jej, że przytyła- wierzysz w moc szczerości. Zapach Kahluy drażni w nos, przywodzi na myśl Indie i prowincjonalne puby. Złe wspomnienia dobrych rzeczy. W rezultacie prosi Cię, abyś wyszła, chce się wykąpać. Całujesz ją w policzek i wracasz do salonu. Kahlua staje się wręcz nieznośna. Zapuszczasz ostatnią brązową płytę, zakładasz majtki i w dziecinnym błysku umierasz pod falą tęczowych krążków. I może dałoby się nazwać to happy end'em, jednak zapomniała- za każdym razem zapomina- powiedzieć tej dziwce, żeby już nigdy nie przypominała jej swojego pierwszego razu. Majtki zmieniły swój kolor. Czerwone krwinki nabrały na przezroczystości. Płyty przetopiły się w alkoholu o smaku kawy w wielkie srebrzyste słońce.
Kończe się.