Tja, i skończyło się. Wróciliśmy do szarej codzienności ;)
Pomimo zepsutej pierwszej części urlopu, jego druga część była super. 15 dni w siodle, od 1h pierwszego dnia, do 7h w piątkowym mini rajdzie wokół Jezior Studzieniczno, Kłączne i Kielskiego :D Kuca, jak nazywał ją Marek stanęła na wysokości i obroniła miano na temat konia huculskiego. Jako jedyny dotąd goszczący u mnie koń, była praktycznie bezproblemowa. Nie kopała dołów na pastwisku, nie niszczyła go latając w te i we wte. Nie gryzła, ani nie kopała ścian, pozwalając śpiącemu nad Nią Markowi na spokojny sen. Zarżała w sumie 5 razy na te 15 dni, z czego 3 w pierwszych chwilach po wywiezieniu z domu. Potem stała się oazą spokoju i równowagi psychicznej. Nawet przejeżdżające konie z Ośrodka nie robiły na Niej żadnego wrażenia. Poza tym będąc klaczą Alfa w swoim stadzie bez problemu oddalała się od stajni, zawsze gotowa na poznanie nowych okolic. Oczywiście, nie ma konia bez wad, he he. Ta Jej reakcja na moje hm... beknięcie :D Ruuuura ;) Oj, no co ;) Ja bardzo lubię bób z masełkiem i czosnkiem, a po tym zdarzają mi się takie sensacje ;) Na szczęście, w końcu się przyzwyczaiła :P
Codzienne sprzątanie w boksie też było przyjemnością, trwało maks. 10 minut, gdyż jest bardzo czystą klaczą i nawóz był składowany w strategicznych miejscach ;) Wszyscy bardzo ją polubiliśmy, łącznie z Yorgą, która czuwała nad Nią i pozwalała na spokojny wypoczynek na leżąco. Jak wracaliśmy z terenu to sunia wąchała ją po chrapach i od czasu do czasu uraczyła liźnięciem przez pysio. Vivie wcale to nie przeszkadzało i spokojnie na to pozwalała.
Ech... Jak już wszyscy się poznaliśmy i polubiliśmy czas nam się skończył. A szkoda, mam nadzieję, że uda mi się kiedyć być razem przez pełen urlop, pełne 28 dni? Oby...