To jest najśmieszniejsza rzecz, jaka mi się rzadko zdarza.
To jest to głupie... coś, gdy właśnie kogoś poznałeś i tak
jakoś patrzysz na tę drugą osobę i się uśmiechasz. I w sumie
nie wiadomo dlaczego, ale się uśmiechasz, a ktoś uśmiecha
się do ciebie i z pewnością też nie wie dlaczego. To jest
najśmieszniejsze w tym wszystkim. Albo coś innego.
Najpewniej jest to pierwszy i ostatni raz, gdy widzisz tę
osobę w swoim życiu i nigdy nie będziesz już więcej mieć
z nią kontaktu, ale i tak się uśmiechacie. I nie możecie
przestać. Poszłam pod pałac Buckingham, potem spacer
Piccadilly, potem wróciłam metrem do domu, wciąż się
uśmiechając. Siedzialam godzinę dalej się uśmiechając.
Potem śmiałam się godzinę z samej siebie i ze swojej
głupoty, jest wieczór, a ja dalej nie mogę wywalić go z
głowy i jak o tym pomyślę, to się uśmiecham, a jak tylko
przypomnę sobie, w jaki sposób wymawiał polskie słowa,
to śmieje się w głos ku konsternacji ciotki. To był śmieszny
dzień i ja jestem śmieszna, bo spotykam wiele ludzi i wiem,
że z większością nigdy nie będę miała ponownego kontaktu,
wiem to. I dalej się uśmiecham. To jest coś dziwnego. A
najgłupsze jest to, że muszę pomyśleć nad polskim slowem,
które chcę napisać, bo po całym dniu mówienia po angielsku,
zaczęłam chyba myśleć po angielsku i próbuję zawzięcie zacząć
pisać w tym języku. To jest śmieszne. Or ridiculous.
Bach! I Snape w garsonce babci Neville'a!
Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie, bo podobno od
nadmiernego uśmiechania się robią się zmarszczki. xD
W moim wieku to już poważny problem.