Ludzie mijają się cicho w ulicznym hałasie miasta. Nie patrzą na siebie, nie uśmiechają się.
Ja też idę, patrzę w niebo między kamienicami, kontempluję swój ból głowy i zastanawiam się, czy Artemida malowała rzęsy i dlaczego żarówki mają akurat taki kształt. Ulica jest długa, jedna z dłuższych w Toruniu i ma wiele bram usmiechających się tajemniczo. Znam doskonale drzwi oddzielające uliczne słońce od cienistych podwórz, gdzie powietrze jest chłodne, nasycone ciszą, a sąsiedzi zagadują do siebie wesoło na korytarzach. Dla obcych jest to granica nie do przejścia.
Najbardziej lubię tę zielona bramę przylegającą do budynku z pralnią. Czasem, kiedy pada, palę tam papierosy i zastanawiam się, co robią ludzie trzy piętra wyżej. Potem idę do baru na kawę. Tam nie wolno palic, ale kawa mi to wynagradza. I w bajce bramy, i w barze, i we wszystkich klatkach schodowych żarówki mają te same kształty. Nie wiem dlaczego.