Tak wiele myśli w mojej głowie. Trudno się rozeznać, które są ważne naprawdę, a które tylko się takie wydają.
Ambiwalencja uczuć. Z jednej strony zadowolenie, że już nie mamię się świetlaną przyszłością, która możliwa jest jedynie w królestwie Morfeusza, z drugiej… trochę smutno tak stanąć twarzą w twarz z szarą, lekko starganą fotografią, którą jest własne życie…
Ale przecież nie. Myślę sobie, że przecież tak dużo robię, niemal nie ma takich chwil, które by wypełniała nuda i zawsze w drodze, może trochę nużącej i może trochę mozolnej, ale przecież mam tyle przystanków pod szyldem „szczęście”. I to są takie małe szczęścia, zamykające poszczególne etapy, ale czy powinnam wątpić, że na pętli będzie szczęście największe?
W gruncie rzeczy, nie wierzę w negatywne zakończenia. W gruncie rzeczy w ogóle nie wierzę w końce. Wierzę, że wszystko płynie, bez końca. Od zawsze do zawsze. A to są tylko etapy. Czy można poznać źródło i ujście rzeki patrząc na jej bieg? Jak zatem można poznać życie, mając tak naprawdę do dyspozycji dzień dzisiejszy, a nawet nie… Bo przecież tylko ułamki sekund, tylko spojrzenia, tylko oddechy…