Ktoś potrafi przypomnieć, kiedy byłam tak szczesliwa, że potrafiłam skkać, śmiać się, tańczyć, robić do tego dość wymownie głupie miny? Tak szczęśliwa, że potrafiłam wydrzeć serce z klatki piersiowej i podarować je komuś, żeby też wiedział co to szczęście? O, albo wtedy, gdy wierzyłam, że mogę zmieniać świat, ten swój, tą swoją małą planetę, bo na nic więcej wtedy nie liczyłam?
Gwarantuję, że nie potrafi tego nikt, tego typu rzeczy to już "trup i nie warto go ruszać patyczkiem, tylko głęboko zakopać".
Zbyt daleko należy sięgnąć pamięcią do powyższego zdjęcia.
W końcu chuj was wszystkich obchodzi, że coś mi się bezustannie osypuje pod nogami.
"Wielu mówi, że jestem jak brat, lecz nic nie zrobili dla mnie nigdy..."
I wciąż pierdolą coś o lojalności, skurwysyny...