Jestem z siebie bardzo zadowolona. Nie dość, że dzielnie się trzymam na diecie, to nawet wczoraj, w sylwestra, nie złamałam się. Czuję się jak kiedyś. Jedzenie odrzuca mnie, nie kusi. Z wroga staje się czymś przypadkowym, niepotrzebnym. Pozwoliłam sobie tylko na alko (i teraz na moje nieszczęście leczę kaca), ale nie żałuję szczególnie. Sama przygotowałam "sałatkę" (czytaj: bombę kaloryczną z majonezem, smażonym kurczakiem itd) oraz mufinki i nic nie podjadłam. NIC. Nawet palca nie oblizałam. Później jak się opiłam, również nie rzuciłam się na żarcie. Oby tak dalej.
No i mamy nowy rok. Ciężko mi podsumować ten 2012. Z jednej strony był niezwykle owocny. Przeprowadzka do nowego domu, ładnie zdana matura, wymarzone studia, podróż do Chin, piesek w domu, pierwsza praca i wypłata. Pewnie naliczyłabym jeszcze kilka rzeczy. Piękne życie. Jak z obrazka.
Zaś z drugiej strony okropnie mnie zmęczył ten rok. Liczne toksyczne kontakty, które zmieniły mnie nie do poznania. Utrata resztek naiwności i złudzeń co do życia. Oklepany schemat rzeczywistości. No i te diety... diety... diety...
Jako, że leczę tego kaca nie jestem w stanie napisać nic więcej. Jeszcze tylko dzisiejszyt bilans.
ś: musli, mleko
o: warzywka chińskie
p: jabłko
k: w planach miał być jogurt, ale sama nie wiem, czy to dobry pomysł na nieco struty alkoholem żołądek. eh. nie cierpię wódki. nie cierpię.