Jestem padnięta. Pochwalę się tylko, że udało mi się ogarnąć i dziś bilans mnie satysfakcjonuje. Prawie. Mimo świątecznych przygotowań praktycznie się na nic nie skusiłam. Muszę jednak dodać praktycznie, bo pod koniec dekorowania ciasteczek w kształcie zwierząt, łosiowi odpadła noga i ją zjadłam. Przez to zaburzyłam swój schemat "niejedzenia" i zaczęłam wyżerać łyżką polewę. Nie zjadłam jej jednak dużo, a poza tym... zwróciłam. Musiałam to zrobić. W moim przypadku było to niestety konieczne. Gdyby nie to, jutrzejszy dzień byłby za pewne przegrany. Tak to już działa moja psychika...
Jutro (a w sumie dziś) wigilia. Ten dzień, którego tak bardzo się bałam wreszcie nadszedł. Wciąż nie zdecydowałam, jak będę jeść. Nie przygotowałam sobie żadnych dietetycznych dań. Ale jutro kupię serki wiejskie i inne pierdoły na te trzy dni. Kusi mnie wizja odmówienia sobie wszystkiego. Chciałabym siedzieć dzielnie przy stole i nie tknąć nawet barszczu. Bo w sumie nażarcie się i zwracanie już mnie nie bawi. Mam dość jedzenia. Serio. Ostatnio jak pisałam trochę się zabawiłam i jadłam ile wlezie, w dodatku bez rzygania. Zaspokoiłam swoje smaki. Zresztą skutecznie obrzydzam sobie jedzenie. Przeczytałam na necie ile jemy obrzydliwych, chemicznych rzeczy na codzień. Z ciekawości w Almie przeglądnęłam etykiety na różnych produktach i cóż, teraz jeszcze bardziej nie wiem, co jeść. Najlepiej nic.
Odezwę się jutro przed kolacją i odwiedzę Was wreszcie. Stęskniłam się za Wami. Naprawdę.
bilans:
jogurt 0% naturalny, 4 mandarynki
wiejski
jabłko
jogurt pitny 0% o smaku suszonej śliwki
i ta nieszczęsna polewa
A teraz spaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaać.