Cały dzień udaję prawdziwą twardzielkę, ale gdy wieczorem kładę się do łóżka i leżę nieruchomo w ciemności, świat zaczyna wirować wokół mnie. Wtedy płaczę, czasem bardzo długo, aż poduszka robi się mokra. Łzy staczają się z kącików oczu do uszu, na szyję i za piżamę. Pozwalam im. Jestem tak przyzwyczajona do płakania, że czasem w ogóle tego nie zauważam. Czy to ma sens? Przedtem płakałam, kiedy się przewróciłam i coś mnie zabolało. Teraz jest inaczej, płaczę bo jestem smutna. Czasem zaczynam i przestaję, kiedy udaje mi się na chwilę przekonać samą siebie, że wszystko będzie dobrze. Potem jednak przekonuję się, że wcale sobie nie wierzę, i zaczynam od nowa.