photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 27 LISTOPADA 2006

No to po kolei.

Co za weekend. Zakręcony jak domek ślimaka, chciałoby się powiedzieć. Albo jak termos, ewentualnie. Niech no sobie wszystko przypomnę. Zaczęło się od tego, że w zeszłą sobotę siedziałam nic nie robiąc w pokoju i po kilku(nastu) godzinach takiego sobie-siedzenia stwierdziłam "Basta! Jestem na Wyspach, nie będę w soboty siedzieć nudząc się w pokoju!". Właściwie to nudzenie się było całkiem fajne, ale nie wypada i w ogóle są lepsze sposoby na zwiększanie total utility (total benefit obtained by the consumer from the consumption of goods or services), więc zaplanowałam na wtedy przyszłą, a teraz byłą sobotę wycieczkę do Brecon Beacons - Parku Narodowego godzinę drogi od Cardiff. Zawiadomiłam ekipę z pre-sessionala i zgłosiły się dwie ochotniczki. W sobotę o 8 ja i Shyamini stawiłyśmy się punktualnie na dworcu autobusowym. Jennifer zaspała, ale to nic, bo okazało się, że nie ma naszego autobusu do Brecon o 8:20. Następny był 10:45. Pociągi dojeżdzają tylko w pobliże Brecon i jest skomplikowana sprawa, jak się dostać do samego Parku. Stałyśmy więc na dworcu i myślałyśmy, co począć; czekać dwie godziny i jechać prosto do Brecon cczy jechać za pół godziny i kluczyć potem po angielskich wioskach w poszukiwaniu przesiadki do Parku Narodowego? W końcu zdecydowałyśmy. Tak znalazłyśmy się w Bristolu. :P Łaziłyśmy sobie po mieście, nic tam turystycznie ciekawego nie ma, ale nic to nam nie przeszkadzało :P Sklepy z ciuchami, sprzętem i sportowe są takie same jak w Cardiff, tylko że pięć razy większe powierzchniowo i z większym asortymentem, więc kupiłyśmy coś niecoś. Ja na przykład pilki tenisowe :P (podejrzanie tanie, 3 puszki x 4 piłki Dunlop Forte za 8 funtów?! Cos tu musi być nie tak...). W soboty w Bristolu jest też targ z żywnością, handcrafts i różnymi dziwnymi rzeczami, więc było smerfnie! Zjadłyśmy hinduski obiad (miałam szczęście, indian food jest zwykle dla mnie nie do przelknięcia ze względu na pikantność, ale to akurat było w sam raz i pyszne). Zakupiłam potem na fajnym stoisku fajne kiełbaski i fajną kaszankę (black pudding to się tutaj nazywa i serwują na śniadanie, lol). Rozmawiałyśmy dużo przy tym indian food, było śmiesznie i umówiłyśmy się na imprezę z Cubie i Creation w niedalekiej przyszłości - może kiedyś coś z tego wyjdzie nawet :P Wracają wstąpiłyśmy do wypasionego sklepu z chińskimi prowiantami. To dopiero był wypas. Koleżanka jedna z Tajwanu, druga z Singapuru, więc obie w siódmym niebie, ja też, bo wszystko wyglądało tak śmiesznie i pokupowałam mnóstwo dziwnych rzeczy :P Obujczone wróciłyśmy do Cardiff. Miasto całkowicie sparaliżowane, był akurat mecz rugby Walia - Nowa Zelandia. Puby pękały w szwach. Autobusy zupełnie na inych przystankac, musiałam z siatami jak wielbłąd zawalać przez centrum. W sumie powrót mi zajął dwie godziny, takie zamieszanie było. Oczywiście taksówki wszystkie zajęte przez następne dwie godziny a ja myślałam, że mi łeb pęknie. Jak już dotarłam do domu, padłam i zasnęłam. Potem obudziłam się i... poszłam na Come Play do Unii Studenckiej... (taka co sobotnia impreza). To była poprawka tej polskiej imprezy, na której mnie nie było. Teraz było mało osób i tak sztywno było. Na dodatek oszukano mnie i zamiast popu i charts puszczali dance, techno i brytyjskie hity, do których nie da się tańczyć, ale które wszyscy oprócz mnie znają, kochają i śpiewają. Także muzycznie się nie udało znowu, ale przynajmniej obcykałam z końcu jakąś imprezę. Wyszłyśmy o 1:15? i znów nie było taksówek. No to zawalałyśmy te 40 minut z Karoliną piechotą. Ale już tego nie zrobię, potem mnie Berenika straszyła że to było niebezpieczne i że w ogóle zabrania :P Na szczęście dotarłam w jednym kawałku i bez uszczerbku. Karolina po drodze musiała jeszcze się załatwić w przydrożnych krzakach i zgubiła tam klucz. Ale spoko, przypomniała sobie po ujściu jedynych pięciu minut, więc nie było źle :) Potem siedziałam u Bereniki do czwartej z nocy. Wstałam o 12. Posprzątałam. Potem siedziałam przy biurku i wpatrywałam się w moje assignments na poniedziałek, ale nie zabrałam się do 8 wieczorem za to. Wcześniej jeszcze - uwaga - mieliśmy wspólny dinner z flatmates, z którego jest zdjęcie. RARYTASIK. Może kiedyś coś napiszę jeszcze o nich, na razie mi się już palce plątają :P No, w każdym razie miałam na dzisiaj dwa dosyć ważne assignments, więc położyłam się spać o 1:30, usnęłam o 3, wstałam o 5:30 i tak cąły dzień funkcjonuję tylk dzięki kofeinie z coli. Tylko co ja jeszcze robię przy tym kompie? Jestem nienormalna. No, fajny weekend. Zdarza się ;)

Komentarze

pyciak No widzisz! To jest zle zaplanowanie czasu!

A ja jako ideał w calosci, umiem idealnie sobie zaplanowac czas co do minuty... ale z wykonaniem tego juz ejs bardzo kiepsko.
Wiele osob zna cos takiego "a moze jeszcze chwilke posiedze na kompie, chwilke pospie..., chwilke poogladam TV" YEAH!
29/11/2006 7:48:46
evera Kupa wolnego czasu, tja. Tylko że ja go teoretycznie nie mam. Tylko po prostu się obijam :P (W związku z tym potem musiałam nadrabiać i śpię po te 2-3 godziny dziennie).
28/11/2006 9:29:36
pyciak Nice party. :D

Zazdroszcze kupy wolnego czasu i przygod. :D
28/11/2006 6:46:32
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika evera.