We wtorek byłam znowu na salsie. Tym razem pan Niemiec przyprowadził również pana Czecha. Przeprowadziłam eksperyment i w zasadzie to możemy rozmawiać ja po polsku a on po czesku i się zrozumiemy :) Powiedziałam mu też, że dla Polaków czeski i słowacki brzmią "funny" i "cute", na co on stwierdził, że polski tak samo brzmi dla Czechów. Dziwnie, a ja myślałam że polski brzmi dla nich twardo, jak niemiecki. Heca, nie?
No, na salsie miło jak zwykle. Tym razem miałam jednak mniejsze szczęście przy zmianach partnerów, trafiłam na swóch kolesi na pierwszej lekcji (mało wesołe), ostatni tańczył całkiem fajnie, ale miał smutną minę :P
Potem uciekł mi autobus, na który czekałam - nie wiedząc dlaczego - ze sto metrów od mojego przystanku, no to zanim nadjechał następny rozkminialiśmy... Hiszpanię. Pan Czech mieszkał rok w Portugalii i bywał w tamtych rejonach, więc rozmarzaliśmy się o tortilli :)
Kolejny dzień w Business School przebiegł mi jak zwykle bez słowa konwersacji z fellow students :( W środę mieliśmy podsumowujące zajęcia z Balance Sheet i P&L accounts na Intro to Accounting. No ja po prostu lubię tą księgowość i co mam zrobić? Potem miałam iść na tenisa, ale rakieta, którą wzięłam ze sobą, posłużyła mi jedynie jako substytut parasolki. Zresztą i tak było za zimno i mi się nie chciało, więc w sumie to po cichu się ucieszyłam, że pada :P
No, a pada ciągle.
Dzisiejszy workshop z CEI był najgorszy od początku. Po pierwsze nic nie przeczytałam z przerabianego materiału, więc w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. Po drugie moi ludzie z grupy też nie wiedzieli w ogóle nic się nikomu nie chciało, więc przez ostatnie 15 minut wymazywaliśmy tylko to, co już napisaliśmy (kompletne pierdoły nie na temat) i wpisywaliśmy na nowo żeby było, że coś robimy. Cudownie.
Jutro test z Mikroekonomii, na zajęciach nie byłam od miesiąca i nie wiem nawet za dokładnie, z czego to będzie.
W sobotę pojadę najprawdopodobniej do tutejszego Parku Narodowego, gdzie podobno jest bardzo fajnie ale jest pierońsko zimno.
No.